środa, 21 listopada 2018

Morderstwo Branko Jungicia

Gdyby zapytać mieszkańców różnych krajów o największe zbrodnie II wojny światowej, to zapewne większość wymieniłaby tylko zagładę Żydów. Z pewnością Holocaust był jedną z największych tragedii XX wieku, jednak w okresie działań wojennych doszło do wielu innych zbrodni jak choćby: radzieccy jeńcy w niemieckich rękach, japońskie obozy śmierci, rzeź wielu chińskich miast, eksterminacja Cyganów, inteligencji polskiej, wydarzenia na Wołyniu. W przypadku obozów zagłady mało kto pamięta, że w cieniu Holocaustu znajdują się Bałkany.

fot. N.N 

Kocioł bałkański to chyba jedno z najbardziej trafnych określeń na zachodni region Półwyspu Bałkańskiego. Od wieków egzystuje tu ze sobą wiele odmiennych narodów, kultur, religii. Dlatego też co pewien czas dochodzi do starć, napięć na tle etnicznym, religijnym. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w Jugosławii coraz częściej do głosu dochodzili chorwaccy ustasze - faszystowska organizacja paramilitarna i polityczna. Dokonywali oni licznych zamachów terrorystycznych, ataków na Serbów i inne grupy narodowościowe. Ta organizacja o faszystowskiej ideologii w wielu przypadkach wzorowała się na polityce Hitlera i Mussoliniego. W 1941 roku, niedługo po podbiciu Jugosławii przez państwa osi, na jej terenie utworzone zostało Niepodległe Państwo Chorwackie. Jego granice objęły dzisiejszą Chorwację oraz Bośnię i Hercegowinę. 

Był to moment, w którym zaczęła się prawdziwa gehenna innych nacji niż Chorwaci, zwłaszcza Serbów. Wprowadzono prawo niczym na okupowanych przez nazistów terenach. Serbowie i Żydzi musieli nosić specjalne opaski, a do wielu miejsc zabroniono im wstępu. To dopiero jednak początek makabrycznej historii. Założeniem był trójpodział Serbów: 1/3 miała zostać zabita, 1/3 wysiedlona, a reszta nawrócona na katolicyzm. Wkrótce w wielu regionach utworzono obozy koncentracyjne. Największy z nich funkcjonował w Jasenovacu. Można stwierdzić, że osadzone w nim osoby czekał często los gorszy niż Żydów na terenach okupowanych przez III Rzeszę. 

Przebywający w nim Serbowie zmuszani byli do niewolniczej pracy, a morderstwa odbywały się tu na porządku dziennym. Chorwaci wręcz prześcigali się w bestialstwie. Ofiary zabijano za pomocą siekier, młotków, noży, bagnetów, pił. Wyrywano im oczy, podrzynano gardła, o innych metodach nie wspominając. Znamienne, że ulubionym narzędziem zbrodni był specjalny nóż nazwany nie inaczej jak "Serbosiek". Pewnego dnia zorganizowano nawet zawody w ilości ofiar jednej nocy, które wygrał Petar „Pero” Brzica. Udało mu się pozbawić życia nożem przynajmniej 670 więźniów, choć sam twierdził, że było ich dwukrotnie więcej. Często ofiary wrzucano do rzeki Sawy, aby dopływały do Belgradu, siejąc strach wśród Serbów. Bestialstwo Chorwatów było tak duże, że przerażało nawet Niemców i Włochów. 

Jasenovac nie bez powodu nazywany jest dziś "bałkańskim Auschwitz". Przez cały okres wojenny zginęło w nim ponad 80 tysięcy osób, choć niektórzy historycy uważają, że ofiar było znacznie więcej. Ponad połowę z nich stanowili Serbowie, dalej Cyganie, Żydzi, bośniaccy muzułmanie, Chorwaci, jak i przedstawiciele innych narodowości. Przyjmuje się obecnie, że w całym Niepodległym Państwie Chorwackim do końca wojny zabito 30 tysięcy Żydów, około 29 tysięcy Romów i aż między 300 a 600 tysięcy Serbów! Oczywiście większość sprawców mordów uniknęła kary. 

Jednym z symboli tych okrutnych czasów jest zabójstwo Branko Jungicia. Był to Serb osadzony w 1942 roku w sławetnym obozie. Tam ustasze zmusili go do wielogodzinnego klęczenia i zadeklarowania przejścia z prawosławia na katolicyzm. Gdy ten odmówił, ci pozbawili go życia. Na zdjęciu widać go opartego o ziemię tuż przed tym, jak Chorwaci ucięli mu głowę widoczną piłą do drewna. Wszelki dalszy komentarz jest tu zbędny. 

Niecałe 50 lat po tych wydarzeniach, na Bałkanach doszło do kolejnych czystek etnicznych, którym tym razem przewodzili Serbowie. Można powiedzieć, że historia po raz kolejny zatoczyła koło. Oby ostatni. 

Źródła:
https://histmag.org/Jasenovac-Auschwitz-Balkanow-11198/1
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jasenovac_(ob%C3%B3z_koncentracyjny)
https://cozahistoria.pl/zabojstwo-branko-jungicia-co-za-historia/







niedziela, 18 listopada 2018

Wait for me, Daddy

II wojna światowa zakończyła się ogromnymi stratami ludzkimi, zmianami kulturowymi, społecznymi jak i terytorialnymi. Przyniosła jednak również wiele ikonicznych zdjęć, które stały się symbolami tamtych czasów. Jednym z częściej spotykanych obrazów, które można znaleźć w książkach historycznych jest fotografia z 1940 roku, ukazująca pożegnanie syna z ojcem wyruszającym na wojnę. 

fot. Claude P. Dettloff

Gdy 3 września zgodnie z obowiązującymi traktatami i umowami Wielka Brytania wypowiedziała wojnę III Rzeszy, w ciągu kilku dni wydarzenia w Europie przemieniły się w światowy konflikt. Wraz z Wyspiarzami do wojny przystąpiły Indie, Kanada, Nowa Zelandia, Australia czy Związek Południowej Afryki. Dla setek tysięcy mężczyzn oznaczało to pobór oraz wyruszenie na wojnę. 

Jack Bernard od początku wojny służył w Regimencie Kolumbii Brytyjskiej (Duke of Connaught's Own Rifles). Przez pierwszy rok działań zbrojnych jego jednostka pozostawała jednak na terenie Kanady, strzegąc wybrzeża przed możliwym atakiem wroga. 1 października 1940 roku wyruszyć miała w nieznane żołnierzom miejsce. Tego dnia Claude P. Dettloff, fotograf z gazety The Province wybrał się na ulice New Westminster w Kolumbii Brytyjskiej, aby wykonać kilka zdjęć z przemarszu mężczyzn. Gdy przymierzał się do wykonania kolejnego ujęcia, nagle z tłumu gapiów wybiegł mały chłopiec. Okazało się, że był nim pięcioletni Warren "Whitey" Bernard, syn Jacka. Tuż za nim widać, próbującą złapać syna, Bernice.  

Zdjęcie stało się ikoniczne, pokazując to, czego zwykle nie widać na zdjęciach wojennych - rozłąki z rodziną. Choć sądząc po uśmiechach żołnierzy, panuje tu miła atmosfera, to jednak dla większości z nich był to moment, w którym opuszczali najbliższych na najbliższe 5 lat. Żaden z nich zapewne nie zdawał sobie sprawy, że wojną, na którą wyruszają, zabierze im aż tyle lat życia. Fotografia ta szybko opublikowana została w lokalnych gazetach, a nawet w magazynie Life. Wisiała przy tym praktycznie w każdej szkole w Kolumbii Brytyjskiej. 

Regiment ku zaskoczeniu żołnierzy został przeniesiony w inny region Kanady, gdzie przez kolejne dwa lata nadal strzegł wybrzeża. Dopiero w 1942 został przetransportowany do Anglii. Do boju żołnierze ruszyli w lipcu 1944 roku w północnej Francji. Następnie walczyli w Holandii oraz w Niemczech. Do końca wojny spośród mężczyzn widocznych na zdjęciu 122 zginęło, a 213 odniosło rany. Na całe szczęście Jack cały i zdrowy powrócił do rodzinnego domu. Oczywiście lokalni reporterzy nie omieszkali uwiecznić tego momentu na zdjęciu. Małżeństwo Jacka nie przetrwało jednak próby czasu i kilka lat później doszło do rozwodu. Niemniej jednak, w przeciwieństwie do milionów innych żołnierzy na całym świecie, mógł się cieszyć, że udało mu się bez szwanku wrócić z piekła wojny. 

fot. Claude P. Dettloff



Źródła: https://rarehistoricalphotos.com/wait-for-me-daddy-1940/
https://en.wikipedia.org/wiki/Wait_for_Me,_Daddy


wtorek, 25 września 2018

Peter Fechter - ku wolności

Mur Berliński był jednym z najważniejszych symboli zimnej wojny jak i podziału Niemiec. System umocnień o długości blisko 156 kilometrów na blisko 30 lat oddzielił mieszkańców wschodniej i zachodniej części Berlina. Zarówno w czasie jego budowy jak i funkcjonowania, wiele osób podjęło próbę ucieczki na zachodnią stronę. Dla niektórych okazała się ona tragiczna. Jedną z najbardziej znanych ofiar stał się Peter Fechter. 


fot. N.N


W chwili narodzin, w styczniu 1944 roku, Peter Fechter był świadkiem nadchodzącego upadku III Rzeszy. Niecałe 1,5 roku później większość miasta legła w gruzach i znajdowała się pod sowiecką okupacją. Po podziale kraju i miasta na strefy zdemilitaryzowane, chłopak dorastał we wschodnioberlińskiej dzielnicy Weißensee. Tam też ukończył szkołę zawodową na kierunku murarstwa. Podczas dorastania Peter był świadkiem coraz większych różnic gospodarczych i kulturowych między Wschodem a Zachodem. Nosił się z zamiarem wyjazdu do RFN do pracy, jednak nie otrzymał od lokalnych władz na to pozwolenia. Ze swym przyjacielem, Helmutem Kulbeikiem, już od dłuższego czasu zastanawiali się nad ucieczką na Zachód, jednak brakowało im konkretnego planu. 

Wkrótce nadarzyła się okazja, albowiem komunistyczne władze zadecydowały o budowie drugiego muru, który miał utworzyć strefę niczyją. Peter wraz z przyjacielem zostali zatrudnieni do jego wznoszenia. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że wraz z momentem ukończenia muru, ich możliwości ucieczki znacząco zmaleją. Postanowili więc działać. W piątek 17 sierpnia 1962 roku schowali się w jednej z szop z narzędziami, czekając aż znikną straże. Gdy nadarzyła się okazja, momentalnie ruszyli do ucieczki. Helmut jako pierwszy wspiął się na dwumetrowy mur i udało mu się przeskoczyć na drugą stronę. Peter nie miał jednak takiego szczęścia. Obaj nastolatkowie nie wiedzieli o tym, że w wyniku kilku incydentów na granicy, wschodni żołnierze i pogranicznicy otrzymali rozkaz strzelania do każdego, kto zechce uciec do RFN. Gdy Peter dobiegał do muru, w jego kierunku otworzony został ogień z przynajmniej trzech karabinów. Kule sięgnęły miednicy i biodra, przez co chłopak upadł po wschodniej stronie.

W tym momencie zaczęła się ponad godzinna gehenna Fechtera. Postrzelony chłopak zaczął się wykrwawiać i wzywać pomocy. Cała sytuacja szybko zaalarmowała Niemców po drugiej stronie. Zachodni strażnicy nie mogli jednak nic zrobić, poza przerzuceniem chłopakowi opatrunków. Ten niestety wykrwawił się na tyle, iż nie był w stanie samodzielnie się opatrzyć. Pomimo nawoływań ze strony gapiów, wojskowi NRD oraz pobliscy Amerykanie nie udzielili rannemu pomocy. Amerykanie ponoć dostali rozkaz pozostania na swych posterunkach, a wojskowi z NRD być może obawiali się ognia z drugiej strony. Tymczasem Peter z każdą minutą wykrwawiał się coraz bardziej, po czym przestał wykazywać oznaki życia. Dopiero około godzinę po śmierci chłopaka, pogranicznicy usunęli jego ciało. Ten moment został uwieczniony na tytułowym zdjęciu. Po obu stronach towarzyszyły im okrzyki Mordercy, Mordercy!



fot. 2 i 3. N.N 


Wkrótce doszło do zamieszek, które zostały szybko spacyfikowane przez wojskowych. Była to też pierwsza antyamerykańska demonstracja od czasu zakończenia wojny. Przypadek Petera szybko uświadomił Niemcom, jak wielkim problemem stał się Mur Berliński. Jego historia wkrótce ukazała się w magazynie „Time”. Po wschodniej stronie nazwany został jednak postrzelonym kryminalistą. Chłopak stał się jedną z wielu ofiar żołnierzy. Peter ledwo skończył 18 lat. 

Do momentu upadku muru z rąk żołnierzy wschodnich zginęło według różnych źródeł od 136 do 239 osób.

Źródła:
http://haase.blox.pl/2016/03/W-prawe-oko.html 
https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/775285,Chris-Gueffroy-ostatnia-ofiara-muru-berlinskiego
https://pl.wikipedia.org/wiki/Peter_Fechter

wtorek, 28 sierpnia 2018

BezSENna - Darek Szubiński

W dobie coraz bardziej powszechnej chemii w artykułach spożywczych, tak wielu z nas ceni sobie w pełni naturalne i zdrowe produkty. Nic też dziwnego, że od długiego czasu własnoręcznie wypiekany chleb przez panią Zofię robi prawdziwą furorę w Garwolinie. Stał się do tego stopnia rarytasem, iż przyjezdni muszą często zapisywać się w kolejce w zeszycie na świeże wypieki. Oto niezwykła historia chleba tworzonego z pasją. 

Fot. Dariusz Szubiński/www.fotoszubi.pl


74-letnia pani Zofia Kobus z Garwolina już od 18 lat samodzielnie prowadzi piekarnię, która stała się prawdziwą legendą. Rodzina Kobus z Garwolina już od pokoleń zajmuje się pieczeniem chleba. Poprzednia piekarnia funkcjonowała jeszcze długo przed wybuchem wojny. Mąż pani Zofii 45 lat temu przejął zakład po swym ojcu. Od tego czasu obecna właścicielka trudni się wypiekiem chleba według oryginalnej, ulepszonej przez siebie receptury. Niestety od 18 lat, po śmierci męża, samodzielnie zajmuje się wszystkimi sprawami w piekarni. 

Fot. Dariusz Szubiński/www.fotoszubi.pl

Cztery razy w tygodniu pani Zofia wstaje do pracy w okolicach północy i do samego rana w pocie czoła przygotowuje dla swych klientów wyjątkowy chleb. Niektórzy przychodzą do niej od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Zachwalają sobie tradycyjny wypiek bez konserwantów, chleb, którego nie znajdzie się w żadnym markecie, sklepie. Pierwsi klienci zjawiają się na miejscu już o 5:30. Zaledwie 2 godziny później trudno o bochenek czy świeże bułki. Pani Zofia, która przez większość czasu jest zajęta obowiązkami, ma do odwiedzających tak duże zaufanie, iż ci samodzielnie rozliczają się przy kasie. Za kilogramowy bochenek chleba należy zapłacić jedynie 5 złotych. To kilka razy mniej niż w dużych miastach, gdzie ten sam produkt zapewne nawet nie umywa się do garwolińskich wypieków. Jak przyznaje właścicielka piekarni, sami klienci mówią jej, że cena jet za niska. Nie ma ona jednak serca podwyższać ceny, gdyż nie miałaby sumienia, a przy tym więcej jej do życia nie potrzeba. 

Fot. Dariusz Szubiński/www.fotoszubi.pl

Pewien czas temu niezwykłą piekarnią zainteresował się fotograf, Darek Szubiński. Smak chleba pamięta jeszcze z czasów licealnych, dlatego postanowił powrócić w to wyjątkowe miejsce. Stopniowo udało mu się zyskać przychylność pani Zofii, która jednak dopiero po dwóch latach zdecydowała się na wykonanie reportażu. Fotograf towarzyszył jej podczas całej nocy, gdzie wykonał klimatyczne czarno-białe zdjęcia, idealnie ukazujące oddanie i poświęcenie się tej szlachetnej pracy. Jak sam stwierdził, nie miał przedtem jeszcze pojęcia, z jak ogromną pracą, przez całą noc, w bólu zmaga się pani Zofia. Ujęło go również to, jak traktuje ona swoich klientów. Wielu z nich zna osobiście i lubi z nimi rozmawiać. Jego zdaniem chleb wypieka właśnie dla tych ludzi, to jej misja. 

Fot. Dariusz Szubiński/www.fotoszubi.pl

Dariuszowi Szubińskiemu udało się stworzyć wyjątkowy album BezSENna, który zawiera 58 fotografii z tej jednej nocy. Wciąż można go kupić w limitowanej edycji na bookoff oraz leicastore. Jego koszt to zaledwie 65 złotych. Oto, co o albumie powiedział sam twórca:


Tematem piekarni pani Zofii zainteresowało się wiele portali internetowych, a przy tym także TVN stworzył krótki materiał o garwolińskim chlebie. 



Dziękuję autorowi zdjęć za użyczenie kilku fotografii.

Źródła:
http://ugotuj.to/przepisy_kulinarne/7,87978,22948314,74-letnia-pani-zofia-sama-prowadzi-piekarnie-po-mezu-o-7.html
http://bliss.natemat.pl/229377,domowy-chleb-zofia-kobus-z-garwolina-ma-przepis-na-najlepszy



czwartek, 26 lipca 2018

James Nachtwey - Somalia 1992

Przez ostatnich kilkanaście lat mogliśmy usłyszeć o licznych klęskach głodu w Afryce. Nawet dziś, co chwila docierają do nas kolejne informacje o nowych rejonach dotkniętych tym problemem. Nic też dziwnego, że tematem tym interesuje się sporo fotografów, którzy swymi reportażami próbują pomóc głodującym ludziom. Jedną z takich osób jest James Nachtwey, który w 1992 roku wykonał niezwykle wstrząsające, a przy tym poruszające zdjęcia w Somalii.


fot. James Nachtwey

Jeśli mielibyśmy w kilku słowach określić Somalię, najczęściej pojawiałyby się hasła: bieda, chaos, głód. Tak też można w skrócie powiedzieć coś o tym afrykańskim kraju. Od lat 90. jest on pustoszony przez wojny domowe, walki plemienne, jak i panujące susze. W przeciwieństwie do innych krajów w regionie, Somalia charakteryzuje się zupełnie inną strukturą. Somalijczycy określani są mianem ludu wojowniczego, który za bardzo nie akceptuję władzy zwierzchniczej. Dla większości z nich bardziej istotne są związki plemienne niż rząd centralny. Doprowadziło to do tego, iż w 1991 roku doszło do obalenia Mohammeda Siada Barre, który przez 21 lat rządził tym krajem. W następnie tych wydarzeń powstał prawdziwy chaos na ulicach, a Somalia została podzielona na wiele osobnych regionów - państewek, rządzonych przez plemiona. Taka sytuacja de facto utrzymuje się do dziś, a sam kraj zaliczany jest do regionów upadłych, bez centralnego rządu.

Konflikt z początku lat 90. doprowadził do pierwszej poważnej klęski głodu. Farmerzy byli często wypędzani ze swych gospodarstw, a ich plony kradzione lub niszczone. W ten oto sposób głód stał się bronią masowego rażenia - prymitywną, lecz nader skuteczną. Setki tysięcy ludzi unicestwiono powoli i okrutnie. Szybko głód zaczął obejmować cały kraj. Powstawało coraz więcej ośrodków dla uchodźców. Konwoje humanitarne były często przejmowane przez lokalne bandy, dlatego też na miejsce szybko sprowadzono siły ONZ. Misje UNOSOM I i II miały za zadanie poradzić sobie z chaosem, lecz niestety okazało się to niewykonalne. To właśnie wtedy doszło między innymi do wydarzeń pokazanych w filmie Helikopter w ogniu.

W 1992 roku na miejsce przybył James Nachtwey, który już w owym czasie był jednym z najbardziej znanych fotoreporterów na świecie. Za zadanie obrał sobie wizytę w ośrodkach pomocy oraz dokumentowanie miejscowej ludności. Od początku był w szoku przez to, co zobaczył na miejscu. Praktycznie w każdej lokalizacji spotykał się z przeraźliwie wychudzonymi postaciami, chaosem panującym w miastach i na wsiach. Codziennie widywał matki grzebiące swe dzieci, jak i ludzi z oczami bez nadziei. Bardzo zaintrygował go widok wszechobecnych taczek czy wózków transportowych. Okazało się, że służą one do przewożenia zwłok lub osób, które nie mają nawet siły dojść do ośrodka pomocy. To właśnie owe taczki i wózki stały się dla niego symbolem panującego głodu.

Pewnego dnia udało mu się sfotografować kobietę, która była właśnie przewożona takimi taczkami do centrum żywieniowego. Gdy podszedł do niej, ta wyciągnęła swą dłoń, prosząc o pomoc. Fotograf zdał sobie sprawę, iż był to niezwykle ważny moment, dlatego uwiecznił go na zdjęciu. Obraz ten jest wręcz wstrząsający. Mamy tutaj do czynienia z dwiema młodymi kobietami, które w wyniku skrajnego niedożywienia prezentują się niczym więźniowie obozów koncentracyjnych. Porównanie to jest tym bardziej trafne i uderzające, iż na wielu archiwalnych zdjęciach z czasów wojennych możemy zaobserwować stosy lub pojedyncze ciała wywożone na takich środkach transportu. Pytaniem pozostaje, czy kobieta ta przeżyła czy jednak owe taczki okazały się łodzią Charona?

Choć obie kobiety znajdują się tuż obok siebie, to dzieli je jednak ściana głodu, zwątpienia, zapewne braku nadziei. Było to tylko jedno z wielu zdjęć pokazujących tragiczny los Somalijczyków. Kilka innych jest równie uderzających.

fot. James Nachtwey
Całość jest trochę dopełniana przez początkowe sceny filmu Black Hawk Down. 



Dzięki pomocy takich osób jak Nachtwey, organizacjom międzynarodowym udało się uratować setki tysięcy osób. Mimo wszystko przyjmuje się, że tylko w 1992 roku w całym kraju zmarło około 200 tysięcy Somalijczyków. Kraj ten do dziś pogrążony jest w chaosie. Najczęściej zajmuje pierwsze miejsce w rankingach państw o najtrudniejszych warunkach do życia. Co kilka lat wybucha w nim klęska głodu, która kończy się śmiercią dziesiątek, a nawet setek tysięcy osób. Obecnie Somalia zmaga się także z napływem sił islamskich, jak i również to właśnie ten kraj przoduje w piractwie morskim. 

Źródła:
http://100photos.time.com/photos/james-nachtwey-famine-in-somalia
https://www.worldpressphoto.org/collection/photo/1993/world-press-photo-year/james-nachtwey
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_domowa_w_Somalii
https://pl.wikipedia.org/wiki/Somalia





niedziela, 1 lipca 2018

Żytnia - problem dzisiejszych czasów

Dziś postanowiłem zająć się nieco głębszym tematem, który ukazuje całkiem istotny problem obecnych czasów, jakim jest działanie w obszarze social media, reklamy. Wpis będzie w większości dotyczył przypadku ogromnej wpadki, jaką zaliczyła marka wódki Żytnia. 

fot. Krzysztof Raczkowiak/Żytnia Extra

W 2015 roku na profilu Żytniej Extra na Facebooku ukazała się grafika, która miała zdaniem autorów, promować dobrą zabawę. Widok czterech mężczyzn niosących kolegę, został opatrzony napisem ,,KacVegas? Scenariusz pisany przez Żytnią” jak i również komentarzem „Gdy wieczór kawalerski wymknie się spod kontroli. Wina Żytniej?" Nie trzeba być historykiem, by zauważyć, że coś w kontekście dowcipu na tym zdjęciu nie gra. Szybko okazało się, że przedstawia ono jedną z ofiar stanu wojennego. Ale o tym w dalszej części tekstu. W ciągu krótkiej chwili w sieci rozpętała się prawdziwa burza, a sama marka wódki zaliczyła jedną z największych wpadek w historii polskiego marketingu. 

Oczywiście wpis szybko zniknął z oficjalnego profilu, jednak nic w sieci nie ginie. Firma Polmos, właściciel marki Żytnia Extra, wystosowała przeprosiny, jednocześnie zrzucając winę na toruńską agencję reklamową Project. To własnie ona w owym czasie była odpowiedzialną za promocję marki Żytnia Extra. Polmos natychmiast zerwał umowę z agencją. Ta z kolei również przeprosiła za zaistniałą sytuację, zwalając całą winę na niekompetencję pracownika. I tutaj przechodzimy do Marty S.

28-letnia Marta S. była odpowiedzialna za prowadzenie profilu Żytniej Extra na Facebooku. W krótkim streszczeniu, osoby pracujące w obrębie social media są odpowiedzialne między innymi za wrzucanie materiałów na profil, tworzenie ankiet, konkursów, komunikację z fanami, klientami marki. Nie jest to zbyt trudna praca, jednak wymaga swoistego wyczucia, jak i przestrzegania określonych reguł. Jedną z nich są prawa autorskie, a drugą dobry obyczaj. I tutaj na obu polach dziewczyna niestety dała ciała.

W tym miejscu przejdę do pierwszej sprawy, jaką są prawa autorskie. Młodsze pokolenie w wielu przypadkach przyzwyczajone jest do czegoś za darmo. Od wielu lat poprzez torrenty, inne kanały pobieramy filmy, muzykę, książki. W związku z tym nie zwraca się uwagi na prawa autorskie. Można to zauważyć choćby na wielu kanałach na YouTube, gdzie niektórzy polscy twórcy korzystają z utworów muzycznych bez pozwolenia. To samo tyczy się fotografii. Dopuszczalne jest tu jednak prawo cytatu, z którego sam również korzystam. Niestety w większości przypadków trudno jest dotrzeć do autorów zdjęć czy też właścicieli praw autorskich. Jednak dokładne oznaczenie autora, po części rozwiązuje moim zdaniem sprawę, tym bardziej, że mamy do czynienia z hobby, pasją, a nie chęcią zarobku.

W przypadku pracownicy agencji reklamowej, po prostu podczas poszukiwań wybrała ona interesujące dla niej zdjęcie, które pobrała z witryny Instytutu Pamięci Narodowej. Do komercyjnego użycia, jakim jest promocja alkoholu, wykorzystanie fotografii czy jej przerobienie wymaga zgody właściciela, którym okazał się być Krzysztof Raczkowiak. Według ekspertów jako fotografia reporterska z okresu PRL-u, nie podlegała ona ochronie prawa autorskiego, jednak autor ma pełne prawo do wytoczenia procesu w postępowaniu cywilnym, do czego zapewne doszło. 

Drugim ważnym elementem jest z pewnością analiza samych materiałów, które wrzucamy do sieci. Nie wiem czy jest to do końca prawda, ale z wyczytanych informacji wynika, że Marta S. jest absolwentką studiów historycznych! Podczas procesu wyznała, iż mało wie o tym okresie. Fakt, poziom nauczania o historii Polski po 1945 roku stoi na bardzo niskim poziomie, jednak nie dajmy się zwariować. Jak przyznałem na początku, większość z nas od razu skojarzy, że sytuacja na zdjęciu nie jest zabawna, a niesiony mężczyzna faktycznie może być ranny. Zasłanianie się brakiem wiedzy historycznej, nie jest tożsame z wyczuciem chwili, dobrym smakiem. Dziś niestety wiele osób idzie na łatwiznę - znajduje zdjęcie, grafikę, nie sprawdza autora, kontekstu zdjęcia i wykorzystuje je do nieadekwatnych celów. To tak, jakby producent zabawek czy jedzenia dla dzieci umieścił na opakowaniach uśmiechniętego chłopca, którym okazałby się mały Adolf Hitler czy Józef Stalin. Dziecko to dziecko, ale kontekst mimo wszystko niezbyt smaczny. Jeśli zajmujemy się publikacją memów na oficjalnych profilach firmowych, to musimy zdawać sobie sprawy, iż mogą one urosnąć do całkiem poważnego problemu. I tutaj przechodzimy do trzeciej sprawy, czyli agencji marketingowych.

W ostatnich latach zapanowała moda na zatrudnianie osób bez kompetencji na stanowiska w obszarze social media. Jest to dział, na którym agencja marketingowa może wyciągnąć całkiem dobre pieniądze. Jednak cena powinna iść w parze z jakością. Zdaje się, że mimo wszystko wiele dużych marek nie wyciąga wniosków z dotychczasowych wpadek rynkowych. W zeszłym roku mieliśmy blamaż lub zaplanowaną akcję Tigera z 1 sierpnia, a niedawno Patryk Jaki po skandalicznym zdjęciu Donalda Tuska wrzuconym po porażce Niemiec z Meksykiem, całą winę zrzucił na ,,osobę prowadzącą profil". Toruńska agencja reklamowa Project również całość winy zrzuciła na Martę S., zarzucając jej brak kompetencji. Jednak wiele to świadczy o samej agencji. W przypadku większych projektów, jakim z pewnością był Polmos, nad pracownikiem powinna znajdować się osoba, która zajmuje się akceptowaniem planowanych i publikowanych materiałów. Dzięki temu można mieć pewność, że każdy post zostanie przejrzany przez kogoś bardziej doświadczonego. Tutaj ewidentnie nikt nie sprawował kontroli nad młodym i zapewne początkującym pracownikiem. 

Agencja niezwykle szybko pozbyła się problemu, jakim była Marta S. To nie nasza wina, pracownica działała samodzielnie, bez naszej akceptacji, dlatego wina leży tylko po jej stronie. Jakie to proste! Za jednym razem Polmos i Project uniknęły winy, znajdując kozła ofiarnego. Skoro pozbywasz się z łatwością problemu, nie przyjmujesz odpowiedzialności, to niezbyt dobrze świadczy o tobie jako pracodawcy. Project zrzucił winę na pracownicę, która de facto nią nie była. Została zatrudniona na umowie śmieciowej, w związku z czym została obarczoną całą odpowiedzialnością cywilno-prawną.  Dziewczyna została pozostawiona sama sobie, co sprawiło, że cała agresja internetowa została skierowana właśnie na nią. Na całe szczęście pozostała Martą S., dzięki czemu uniknęła publicnzego linczu. Tymczasem jeden z mężczyzn obecnych na zdjęciu, wytoczył jej cywilny proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą w wysokości 15 tysięcy złotych! Gdyby Marta S. została zatrudniona na umowę o pracę, konsekwencje jej czynów, zgodnie z Kodeksem Pracy, leżałyby po stronie agencji Project. Wiele firm zatrudnia jednak młode osoby na umowy śmieciowe, dlatego w przypadku pracy w reklamie, marketingu warto zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich działań. 

Nie wiem, jak zakończyła się cała historia, albowiem dziewczynie pozew cywilny miał wytoczyć również sam fotograf, przez co końcowy koszt głupoty, braku taktu i wiedzy może być większy niż owe 15 tysięcy.

fot. Krzysztof Raczkowiak

Jeśli dobrnęliście do tego momentu, to czas na tradycyjny wpis, jakim jest historia jednej fotografii. Tytułowe zdjęcie zostało wykonane przez Krzysztofa Raczkowiaka 31 sierpnia 1982 roku w Lubinie w rocznicę porozumień sierpniowych. W czasie odbywających się w mieście protestów, władza zdecydowała się na użycie siły i brutalne spacyfikowanie strajku. Od kul policji i ZOMO zginęły wtedy 3 osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Wydarzenia te znane są jako zbrodnia lubińska. Śmierć ponieśli wtedy Michał Adamowicz, Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak. Tego dnia Krzysztof Raczkowiak udał się do miasta ze swym aparatem. Początkowo bał się jednak wykonywać zdjęcia, aby tłum nie wziął go za ubeka. Jednak podczas ucieczki ktoś krzyknął do niego ,,Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!" Raczkowiakowi udało się biec równolegle z mężczyznami widocznymi na zdjęciu. Chwilę wcześniej widział ich pochylających się nad śmiertelnie rannym Michałem Adamowiczem. Dopiero następnego dnia, po wywołaniu filmu zdał sobie sprawę z tego, że uwiecznił na zdjęciu zamordowanego człowieka. Jak to zwykle bywało, skazanych za użycie siły zostało jedynie trzech dowódców milicji. Sami mocodawcy oczywiście uniknęli kary. 

Źródła:
http://www.lubin82.pl/index.html
http://www.beskidzka24.pl/artykul,z_tragicznej_historii_zakpila_historyczka,39878.html
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,19945693,ta-historia-pokazuje-dlaczego-umowy-smieciowe-moga-was-wiele.html#BoxBizImgB
https://bezprawnik.pl/mem-zytnia-ugoda-facebook/









czwartek, 7 czerwca 2018

Selfie time!

Dziś będzie krótki artykuł o tym, że ludzka głupota nie ma granic. Niedawno we Włoszech doszło do sytuacji, która wzburzyła tamtejsze społeczeństwo. Wszystko miało związek z pewnym nieodpowiednim selfie. 

fot. Giorgio Lambri


Wedle Oxford Dictionary słowo "selfie" było najbardziej popularnym na świecie w 2013 roku. Od momentu wprowadzenia lepszej jakości aparatów fotograficznych w smartfonach, zwłaszcza w wersji przedniej, ludzie na całym świecie zaczęli robić sobie autoportrety, zwane powszechnie selfie. Doczekaliśmy się już wielu popularnych zdjęć w skali krajowej i światowej jak grupowa fotografia z gali wręczenia Oscarów, selfie astronauty w przestrzeni kosmicznej, zdjęcie Jacka Kurskiego na Ukrainie czy papieża Franciszka z młodymi wiernymi. Jednak zdarza się, że takie fotografie wykonywane są w nieodpowiednim momencie. 

Pod koniec maja pewna młoda Kanadyjka została potrącona przez pociąg we włoskiej miejscowości Piacenza. Na całe szczęście na miejscu szybko zjawili się ratownicy, którzy zaopiekowali się kobietą. Niestety obrażenia okazały się na tyle poważne, iż musiało dojść do amputacji. W czasie trwania akcji ratunkowej, jeden z gapiów wyciągnął nagle telefon, po czym postanowił zrobić sobie selfie na tle poszkodowanej. Trudno chyba dziś o większy dowód głupoty, jak i również braku wyczucia, współczucia ze strony młodego Włocha. Mężczyzna po fakcie został zatrzymany i przesłuchany, po czym wypuszczono go na wolność, albowiem mimo wszystko, nie popełnił żadnego przestępstwa. Funkcjonariusze zmusili jednak chłopaka do usunięcia zdjęcia.

Cała sytuacja z selfie została uwieczniona przez Giorgio Lambriego, reportera lokalnej gazety "Liberta". Jego zdaniem całkowicie straciliśmy dziś poczucie etyki. Swój artykuł wraz z opisywanym zdjęciem nazwał "Barbarzyństwo, którego się nie spodziewasz. Selfie tuż obok tragedii". Cała sytuacja była gorąco komentowana we włoskich mediach, gdzie nie tylko dostrzeżono głupotę chłopaka, lecz również to, iż wykonanie tego selfie jest oznaką upadku moralności, braku kultury u młodych osób. 

Źródła:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,23494998,zobaczyl-kobiete-potracona-przez-pociag-postanowil-zrobic-sobie.html#Z_BoxNewsImg&a=66&c=96
https://www.bbc.com/news/world-europe-44356361
https://www.tvp.info/37510491/ratowali-potracona-przez-pociag-przechodzien-robil-selfie-barbarzynca



piątek, 11 maja 2018

Bibi Aisha - życie pod rządami Talibów

Afganistan pod rządami talibów stał się jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, i to nie tylko dla obcokrajowców, lecz i samych mieszkańców. Surowe prawo oparte na islamie praktycznie eliminowało kobiety z życia społecznego, tworząc z nich niewolnice mężczyzn. Niestety mimo upadku rządu talibów, w wielu miejscach nie doszło do większych zmian, czego dowodem jest historia Bibi Aishy.

fot. Jodi Bieber

Matka Aishy zmarła, gdy dziewczynka była jeszcze mała. Kiedy miała 12 lat, jeden z jej wujów popełnił morderstwo. Zgodnie z obowiązującym prawem, ojciec dziewczyny chcąc ratować honor rodziny, oddał dziewczynkę rodzinie ofiary, aby spłacić dług. Aisha trafiła do zupełnie obcego miejsca, gdzie natychmiast została wydana za jednego z talibów. Od tego momentu zaczął się okres jej prawdziwej gehenny. Regularnie była bita i gwałcona przez męża, dręczona przez jego rodzinę, a także zmuszana do spania pod jednym dachem ze zwierzętami. W końcu dziewczyna postanowiła uciec. Niestety szybko została złapana. W wieku zaledwie 18 lat wymierzona została Afgance bardzo okrutna kara. Mąż za "przestępstwo" obciął dziewczynie uszy i nos, po czym pozostawił ją na śmierć na środku pustyni. 

Aishy na szczęście udało się przetrwać, po czym dzięki pomocy amerykańskich żołnierzy trafiła do ośrodka dla dręczonych kobiet. O losie dziewczyny dowiedziała się Jodi Bieber, południowoafrykańska fotograf. Akurat była w Afganistanie w celu stworzenia reportażu o afgańskich kobietach. Udało jej się namówić Aishę na sesję zdjęciową. Jak przyznaje sama Biebier: 

Powiedziałam jej, że ma najpiękniejsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałam, jak i również, że jest piękną kobietą. Nie byłabym w stanie zrozumieć czy wiedzieć, jak się ona czuje. Jednak mogłam pokazać jej piękno właśnie dzięki fotografii. 

Zdjęcie dziewczyny niezwykle szybko trafiło na okładkę magazynu Time. Wizerunek młodej Afganki stał się jednym z symboli opresji kobiet żyjących pod rządami talibów. Sama Jodi Bieber odznaczona została główną nagrodą w konkursie World Press Photo 2011. Z pewnością wielu osobom obraz ten może się kojarzyć z innym słynnym portretem Afgan Girl, o którym pisałem kilka lat temu. Również i tutaj niezwykle przejmujące są oczy dziewczyny, które jak dla mnie odciągają nawet uwagę od nieistniejącego nosa. 

Losem Aishy zainteresowało się wiele osób ze Stanów Zjednoczonych, gdzie została sprowadzona w celu przeprowadzenia operacji plastycznych oraz odnalezienia nowego życia. Początkowo dziewczyna nie mogła odnaleźć się w nowym świecie, a także musiała poradzić sobie z obecną od wielu miesięcy traumą. Zdaniem lekarzy właśnie ta druga była przeszkodą dla przeprowadzenia operacji. Aisha najpierw otrzymała specjalną protezę nosa. Została również przyjęta pod dach afgańskiej rodziny w Maryland. Szybko nauczyła się pisać i czytać, jak i również porozumiewać w języku angielskim. Do gustu w szczególności przypadły jej szpilki, magazyny o modzie oraz filmy Bollywood. Po pewnym czasie lekarzom udało się zrekonstruować uszy i nos, dzięki czemu Aisha mogła znów poczuć się w pełni kobietą. Tak oto prezentowała się jeszcze ze specjalną protezą. Trzeba przyznać, że faktycznie mamy do czynienia z niezwykle piękną kobietą. 

fot. Alan Goldstein

Aisha miała to szczęście, iż o jej tragicznym losie dowiedziano się na Zachodzie, dzięki czemu trafiła pod opiekę specjalistów. Niestety każdego roku w Afganistanie oraz wielu krajach na świecie kobiety są okaleczane, oblewane kwasem, zabijane tylko dlatego, że chcą walczyć o swe prawa. Obyśmy kiedyś doczekali się takich czasów, gdy religia czy dawna kultura nie będą wyznacznikiem praw społecznych. 

Źródła:
https://www.worldpressphoto.org/collection/photo/2011/portraits/jodi-bieber
https://wiadomosci.onet.pl/kiosk/nowe-zycie-aishy/ltbdz
https://www.npr.org/sections/thetwo-way/2010/10/13/130527903/bibi-aisha-disfigured-afghan-woman-featured-on-time-cover-visits-u-s

niedziela, 15 kwietnia 2018

Ronaldo Schemidt - World Press Photo of the 2018

Za nami rozstrzygnięcie tegorocznego World Press Photo, czyli jednego z najbardziej prestiżowych konkursów fotograficznych na świecie. Laureatem głównej nagrody został Ronaldo Schemidt z Wenezueli, którego zdjęcie z protestów antyrządowych wywarło największe wrażenie na jury. Co powinniśmy wiedzieć o tej fotografii


fot. Ronaldo Schemidt

Wenezuela jest obecnie krajem dotkniętym największym kryzysem gospodarczym na świecie. Utopijne państwo stworzone przez Hugo Chaveza przez lata funkcjonowało na krawędzi. Gospodarka w większości opierała się na sprzedaży ropy naftowej. Socjalna polityka miała dawać obywatelom wiele rzeczy za darmo, a pieczę nad wieloma strukturami państwa, w tym samym wydobyciem ropy, mieli sprawować rządzący. Wszystko to jednak zmieniło się wraz ze śmiercią Chaveza, nowymi wyborami oraz zmianami cen ropy. Wenezuela w szczególności odczuła zmiany rynkowe, a w przeciwieństwie do Rosji, nie dysponowała pokaźnymi rezerwami walutowymi. Na domiar złego brak inwestycji, wyrzucenie z kraju zagranicznych firm wydobywczych spowodowało dramatyczny spadek produkcji czarnego paliwa. Należy tu cały czas pamiętać, że mowa tu o kraju, który wedle szacunkowych danych, posiada największe złoża ropy na świecie. Obecnie władze wydobywają najmniej ropy od ponad 50 lat! 

To dopiero początek problemów. W Wenezueli panuje wysoka przestępczość, a rządzący są oskarżani o fałszerstwa wyborcze. Od początku kadencji Nicolása Maduro inflacja wzrosła do kilku tysięcy w skali roku! Ma to ogromny wpływ na wartość waluty czy też wzrost cen. Każdego miesiąca ceny zmieniają się o kilkadziesiąt lub nawet kilkaset procent. W roku 2012 mieszkańcy Wenezueli mogli zakupić jednego dolara amerykańskiego za około 10 boliwarów. Dziś jest to kwota rzędu 400 tysięcy. W kraju zapanował kryzys humanitarny. W sklepach brakuje produktów pierwszej potrzeby, w szpitalach trudno o medykamenty, a niektóre osoby korzystają nawet z leków dla zwierząt. Do tego Wenezuelczycy zmagają się z brakiem prądu czy wody. Rząd o trudną sytuację obwinia opozycję oraz Amerykanów.

Od 2014 roku prowadzone są regularne manifestacje antyrządowe. Mieszkańcy protestują przede wszystkim przeciw wysokiej inflacji, łamaniu praw człowieka, podwyżkom cen czy lekceważeniu, wręcz blokowaniu opozycji i mediów. Przyjmuje się, że tylko do końca 2017 roku z rąk rządzących zginąć mogło nawet kilkuset protestujących. Jedną z manifestacji na swych zdjęciach uchwycił Ronaldo Schemidt, fotograf AFP. Na głównym zdjęciu znajduje się 28-letni José Víctor Salazar Balza. 

Fotografia została wykonana w maju 2017, podczas starć demonstrantów z siłami rządowymi. Salazar zapłonął w wyniku wybuchu benzyny. Jedne źródła podają, iż była to eksplozja baku motocykla, inne zaś, że niesiony przez mężczyznę koktajl Mołotowa. Choć cała sytuacja wygląda niczym występ kaskaderski do filmu, to jednak zdarzyła się naprawdę, a mężczyzna ledwo uszedł z życiem. Na całe szczęście innym protestującym udało się szybko ugasić płomienie. Salazar miał jednak poparzone ponad 70 procent ciała i przeszedł ponad 30 operacji chirurgicznych. Obecnie dochodzi do zdrowia. 



Źródła:
https://www.diariolasamericas.com/america-latina/joven-quemado-protesta-caracas-requiere-ayuda-economica-n4128752
https://pl.wikipedia.org/wiki/Protesty_w_Wenezueli_(od_2014)
https://ceo.com.pl/wenezuela-jest-bankrutem-stoi-na-ropie-i-tonie-89140



wtorek, 13 marca 2018

Agent Orange - niewidzialny amerykański zabójca

Wojna w Wietnamie z pewnością była jedną z najbardziej brutalnych w II połowie XX wieku. Starcie komunizmu z kapitalizmem przyczyniło się do śmierci kilku milionów osób, dokonując wręcz istnego spustoszenia w tym azjatyckim regionie. Obie strony decydowały się na radykalne metody walki z wrogiem, jednak bez wątpienia najgroźniejsze skutki niosło ze sobą użycie przez siły amerykańskie środków do opryskiwania roślin. Jeden z nich, zwany Agentem Orange, do dziś nęka Wietnamczyków.

fot. Marie Dorigny


Jak zapewne niektórzy czytelnicy wiedzą, siła wojsk Wietnamu Północnego tkwiła przede wszystkim w działaniach partyzanckich prowadzonych w dżungli. To właśnie dżungla, lasy, liczne wioski w ich sąsiedztwie stanowiły bazy operacyjne Wietkongu. Dzięki licznym kanałom przerzutowym, pomocy ludności wiejskiej, partyzanci oraz regularna armia mogły prowadzić działania obronne i zaczepne z wrogiem. Zdając sobie sprawę z naturalnego obrońcy Wietkongu, Amerykanie wpadli na pomysł likwidacji chroniącej ich roślinności.

W tym celu do Wietnamu zaczęto sprowadzać ogromne ilości herbicydów. Jest to rodzaj pestycydów, których zadaniem było wyniszczenie drzew, pól uprawnych. Do początku lat 70. w ramach operacji Ranch Hand na wietnamskie pola i lasy zrzucono ponad 70 mln litrów herbicydów. Przyjmuje się, że spryskano około 1/4 Wietnamu Południowego, obszar, na którym mieszkało 4,5 miliona osób. Pestycydy miały działać niczym trujący napalm, skutecznie eliminując kryjówki i zaplecze żywieniowe Wietkongu. Ogromną część zrzuconych pestycydów stanowił Agent Orange. Jego nazwa wzięła się od koloru oznaczeń na beczkach, w którym go przechowywano. Mamy tutaj do czynienia z niezwykle silnym defoliantem, który całkiem szybko i skutecznie niszczył rośliny szerokolistne, uprawy warzywne, krzewy i drzewa liściaste. Jest on w stanie niszczyć młode drzewa w ciągu 3-4 tygodni. 

Dopiero po pewnym czasie okazało się, że Agent Orange zawierał TCDD – groźną dioksynę, która ma szkodliwy wpływ na zdrowie ludzi. Badania dowiodły, że okres połowicznego zaniku tej dioksyny w ciele człowieka wynosi ok. 10-15 lat, natomiast w wodach gruntowych wydłuża się nawet do ponad 100 lat. Dodatkowo odkłada się w tłuszczu zwierząt, przez co oczywiście wędruje w górę łańcucha pokarmowego. Nie trzeba w tym wypadku przypominać, że ogromne ilości tego środka dostały się do wód gruntowych, przez co będą nadal aktywne przynajmniej przez najbliższe 50 lat. 

Agent Orange ma potworny wpływ na ludzki organizm. Przede wszystkim ma zgubny wpływ na nasze geny. Po zakończeniu wojny szybko zaczęto zauważać gigantyczny wzrost liczby zachorowań na nowotwory, jak i narodzin chorych oraz zdeformowanych dzieci. Czynnik ten powoduje charakterystyczne zmiany wyglądu twarzy, deformacje płodów, poronienia, upośledzenia oraz niedorozwój. Defekty genetyczne sprawiły, że kilka pokoleń musi żyć z piętnem różnych chorób i zmian cielesnych. Wietnamskie władze oszacowały, że od czasu zakończenia wojny w wyniku kontaktu z Agentem Orange, śmierć poniosło około 400 tysięcy osób, a na świat przyszło ponad pół miliona dzieci z wadami genetycznymi. Wietnamskie Stowarzyszenie Ofiar Agent Orange (VAVA) twierdzi, że obecnie w Wietnamie żyje blisko 3 miliony ludzi dotkniętych działaniem substancji. 

fot. Marie Dorigny



Oczywiście do dziś rząd amerykański nie chce oficjalnie uznać, że Agent Orange ma wpływ na wymienione wyżej cierpienia. Zaakceptowanie wyników badań byłoby dla Amerykanów jednoznacznym przyznaniem się do stosowania broni chemicznej, a co za tym idzie, popełnienia zbrodni wojennej. Amerykańscy weterani, którzy mieli styczność z Agentem Orange, już w latach 80. wywalczyli odszkodowanie w wysokości 180 mln dolarów. Mimo składania pojedynczych i zbiorowych pozwów Wietnamczyków, wszystkie są konsekwentnie oddalane przez amerykańskie sądy. 

Zapewne nigdy nie doczekamy się ukarania winnych czy też stosownego programu pomocy dla Wietnamu ze strony Stanów Zjednoczonych. 

Zaprezentowane zdjęcia zostały wykonane w 1990 roku przez francuską fotografkę, Marie Dorigny. Mimo upływu blisko 30 lat, nadal mieszkańcy wielu wiosek czy miast wietnamskich borykają się z podobnymi problemami. 

Źródła:
http://fakty.interia.pl/swiat/news-trzy-pokolenia-ofiar-agent-orange,nId,1888721
http://hoga.pl/dobry-temat/agent-orange-czyli-wojna-zbiera-zniwo-po-40-latach-od-jej-konca/
http://bejsment.com/2012/03/13/do-ass/

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Dzieci Nicolae Ceaușescu - szalony pomysł dyktatora

Nicolae Ceaușescu był jednym z najbardziej szalonych dyktatorów rządzących w Europie. Wydany przez niego Dekret nr 770 na wiele lat zmienił rumuńskie społeczeństwo, a jego skutki są widoczne po dziś dzień. 

fot. Frank Fournier

Przez pierwsze 20 lat po II wojnie światowej, Rumunia posiadała jedno z najbardziej liberalnych praw aborcyjnych w Europie. Z czasem nie spodobało się to Nicolae Ceaușescu, który 1 października 1966 roku ogłosił Dekret nr 770. Szalony rumuński dyktator zadecydował, że od tej chwili prawo do aborcji mają mieć tylko kobiety zgwałcone, ze związków kazirodczych oraz kobiety po 45. roku życia, które mają już czwórkę dzieci. Nowe przepisy oznaczały, że na świat miały przychodzić dzieci schorowane, z poważnymi wadami genetycznymi. Był to dopiero początek, albowiem za złamanie prawa kobiecie groził przynajmniej rok więzienia, a lekarzowi aż 5 lat. Ceaușescu zamarzyło się, aby w 2000 roku w Rumunii mieszkało 25 milionów ludzi. Od lat 60. oznaczało to przyrost o aż 6 milionów. 

Na domiar złego całkowicie zakazana została antykoncepcja. Musimy pamiętać, że był to okres, kiedy podstawowa wiedza o tych sprawach była znikoma, więc kobiety pozbawione zostały prezerwatyw i jakichkolwiek metod zapobiegania ciąży. Do czasu upadku dyktatora kobiety dokonywały aborcji różnymi metodami. O niektórych z nich aż strach pisać. Przyjmuje się, że w wyniku powikłań śmierć z powodu wadliwej aborcji mogło ponieść ponad 10 tysięcy Rumunek. Nie możemy przy tym zapominać o wszechobecnej kontroli społeczeństwa, dlatego znalezienie fachowca w tym zakresie nie było takie łatwe. 

Szalony plan miał swe zgubne konsekwencje. Rumunia w owym czasie należała do jednych z biedniejszych krajów w Europie. Posiadanie dziecka nawet w mieście było ogromnym wydatkiem. Ceaușescu zadecydował, aby rodziny, które nie mają co najmniej czwórki dzieci, płaciły wyższe podatki. Dla wielu oznaczało to wegetację, głodowanie. Tak też narodził się system sierocińców. 

Dyktator wręcz nakłaniał rodziców do oddawania dzieci pod opiekę państwa. Te licznie trafiały do domów dziecka. Zanim to jednak się stało, dokonywano ich kategoryzacji. Powstały 3 grupy. Pierwszą były dzieci zdrowe, które trafiały do lepszych placówek. Drugą były dzieci chore, które po wyleczeniu miały być kierowane do pierwszych ośrodków. Na samym końcu pozostały zaś niechciane sieroty z poważnymi chorobami, wadami genetycznymi. Te wysyłane były to ośrodków, które przypominały psychiatryki. Mieszkały w tragicznych warunkach. Zdarzało się, że jedna opiekunka przypadała na 30-40 dzieci. Często dzieci były bite, przywiązywane do łóżek, załatwiały swe potrzeby fizjologiczne pod siebie czy były skrajnie niedożywione. Z czasem najsłabsi stawali się obiektem prześladowań, molestowania. 

Brak środków sanitarnych, korzystanie ze starych igieł, miały swe zgubne skutki. Coraz częściej dzieci albo trafiały do szpitali i ośrodków już z AIDS lub wirusem HIV albo dopiero tam ulegały zakażeniu. Upośledzenie układu odpornościowego dokonywało prawdziwego spustoszenia w organizmie najmłodszych. Powstało mnóstwo ośrodków dla dzieci, których jedynym zadaniem była powolna wegetacja, śmierć. Dopiero po obaleniu i straceniu dyktatora świat dowiedział się o tym strasznym procederze. Pomógł w tym między innymi Frank Fournier, który odwiedził wiele takich sierocińców. Zastał tam straszliwe warunki oraz dzieci, które umierały na rękach opiekunek. Jego reportaż wyróżniony w konkursie World Press Photo 1991 jest wręcz wstrząsający. Na tytułowym zdjęciu znajduje się jedno z dzieci dosłownie zniszczone przez AIDS. 

Oto kilka innych fotografii wykonanych przez francuskiego fotoreportera. 

fot. Frank Fournier

Przyjmuje się, że do początku lat 90., przez rumuńskie sierocińce przewinęło się ponad 2 miliony sierot. W samym tylko 1989 roku wciąż mieszkało w nich 300 tysięcy dzieci. Po nagłośnieniu sprawy wiele osób z całego świata zdecydowało się na adopcję sierot. Późniejsze badania naukowe wykazały, że rumuńskie sieroty w porównaniu do zwykłych dzieci miały duże problemy emocjonalne, z przystosowaniem się. Ich objawy często porównywane były do autyzmu. Do dziś Rumunia zmaga się z poważnym problemem, albowiem mówimy tu o 2 milionach obywateli skrzywdzonych przez system. Wśród nich na porządku dziennym często panuje bezdomność, narkomania, alkoholizm. Samemu muszę przyznać, że nigdy nie spotkałem się z tak wieloma nieprzytomnymi narkomanami, jak właśnie przez kilka godzin pobytu w Bukareszcie.

Zapoznając się z historią dzieci Ceaușescu, nie można się dziwić wielu organizacjom kobiecym, które w związku z planami obecnie rządzących, krytykują zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce. Skazywanie kobiet na urodzenie ciężko chorych dzieci, będzie powrotem do komunistycznej Rumunii. Oby w Polsce nigdy nie musiały powstać ośrodki, w których dzieci całe swe życie spędzą w izolacji i odrzuceniu. 

Źródło:
http://wyborcza.pl/1,76842,17484351,Horror_tysiecy__dzieci_Ceausescu__przysluzyl_sie_domom.html
https://www.worldpressphoto.org/collection/photo/1991/general-news/frank-fournier/101
https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/08/30/do-czego-prowadzi-zakaz-aborcji-o-dzieciach-nicolae-ceausescu/#3
http://www.fakt.pl/hobby/historia/ubojnie-dusz-koszmarne-warunki-w-sierocincach-w-rumunii-w-czasach-ceausescu/bz7ym7x

środa, 17 stycznia 2018

Freddy Jackson - Goddard's Squadron

W historii mieliśmy do czynienia z wieloma zagadkowymi zdjęciami. Część z nich okazała się efektem fałszerstwa. Niektóre z nich nadal jednak skrywają tajemnice, których nie udało się rozszyfrować. Jedną z takich fotografii jest grupowe zdjęcie brytyjskiej eskadry lotniczej.


fot. NN



Na pierwszy rzut oka mamy tutaj do czynienia z klasycznym zdjęciem grupowym, które przedstawia Eskadrę Goddarda. Znajduje się na nim wielu mężczyzn i kilka kobiet, którzy w czasie I wojny światowej służyli w bazie lotniczej HMS Daedalus. Nazwa grupy lotniczej wzięła się od Sir Victora Goddarda, który w 1975 roku opublikował ową fotografię. Natychmiast wzbudziła ona kontrowersje i stała się obiektem polemiki kilku badaczy.

Jeśli spojrzymy na ostatni rząd, to tuż za czwartą osobą od lewej strony zauważymy sylwetkę mężczyzny. Według późniejszych zeznań, wiele osób z eskadry rozpoznało w nim Freddiego Jacksona. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Po prostu Freddy znalazł się na samym końcu, niczym spóźniony na zdjęcie. Jednak wedle wspomnień lotników, Freddie zginął tragicznie 2 dni wcześniej. Był mechanikiem, który został zabity przez śmigło samolotu. Ze wspomnień Goddarda wynika, że tego samego dnia, kiedy została wykonana fotografia, odbył się pogrzeb mechanika. 

fot. NN


Oczywiście powstało wiele teorii mówiących, że Freddy niczym w Szóstym Zmyśle, nie zdawał sobie sprawy z własnej śmierci. Na stronie www.skeptic.com jej autor po przeprowadzeniu śledztwa, znalazł wiele nieścisłości związanych z całą historią. Według niego mechanik zginął w kwietniu 1918 roku, a zdjęcie wykonane zostało znacznie później. Trudno dokładnie ocenić, jaka prawda kryje się za tym wydarzeniem. Z pewnością Freddy Jackson pozostanie jedną z najbardziej tajemniczych postaci uwiecznionych na kliszy.  

Źródła:
https://www.thoughtco.com/best-ghost-pictures-ever-taken-4126828
http://www.beliefnet.com/entertainment/galleries/10-mystical-pictures-that-remain-a-mystery.aspx?p=11
https://www.skeptic.com/insight/should-goddards-squadron-drop-dead-fred/