Dziś postanowiłem zająć się nieco głębszym tematem, który ukazuje całkiem istotny problem obecnych czasów, jakim jest działanie w obszarze social media, reklamy. Wpis będzie w większości dotyczył przypadku ogromnej wpadki, jaką zaliczyła marka wódki Żytnia.
|
fot. Krzysztof Raczkowiak/Żytnia Extra |
W 2015 roku na profilu Żytniej Extra na Facebooku ukazała się grafika, która miała zdaniem autorów, promować dobrą zabawę. Widok czterech mężczyzn niosących kolegę, został opatrzony napisem ,,KacVegas? Scenariusz pisany przez Żytnią” jak i również komentarzem „Gdy wieczór kawalerski wymknie się spod kontroli. Wina Żytniej?" Nie trzeba być historykiem, by zauważyć, że coś w kontekście dowcipu na tym zdjęciu nie gra. Szybko okazało się, że przedstawia ono jedną z ofiar stanu wojennego. Ale o tym w dalszej części tekstu. W ciągu krótkiej chwili w sieci rozpętała się prawdziwa burza, a sama marka wódki zaliczyła jedną z największych wpadek w historii polskiego marketingu.
Oczywiście wpis szybko zniknął z oficjalnego profilu, jednak nic w sieci nie ginie. Firma Polmos, właściciel marki Żytnia Extra, wystosowała przeprosiny, jednocześnie zrzucając winę na toruńską agencję reklamową Project. To własnie ona w owym czasie była odpowiedzialną za promocję marki Żytnia Extra. Polmos natychmiast zerwał umowę z agencją. Ta z kolei również przeprosiła za zaistniałą sytuację, zwalając całą winę na niekompetencję pracownika. I tutaj przechodzimy do Marty S.
28-letnia Marta S. była odpowiedzialna za prowadzenie profilu Żytniej Extra na Facebooku. W krótkim streszczeniu, osoby pracujące w obrębie social media są odpowiedzialne między innymi za wrzucanie materiałów na profil, tworzenie ankiet, konkursów, komunikację z fanami, klientami marki. Nie jest to zbyt trudna praca, jednak wymaga swoistego wyczucia, jak i przestrzegania określonych reguł. Jedną z nich są prawa autorskie, a drugą dobry obyczaj. I tutaj na obu polach dziewczyna niestety dała ciała.
W tym miejscu przejdę do pierwszej sprawy, jaką są prawa autorskie. Młodsze pokolenie w wielu przypadkach przyzwyczajone jest do czegoś za darmo. Od wielu lat poprzez torrenty, inne kanały pobieramy filmy, muzykę, książki. W związku z tym nie zwraca się uwagi na prawa autorskie. Można to zauważyć choćby na wielu kanałach na YouTube, gdzie niektórzy polscy twórcy korzystają z utworów muzycznych bez pozwolenia. To samo tyczy się fotografii. Dopuszczalne jest tu jednak prawo cytatu, z którego sam również korzystam. Niestety w większości przypadków trudno jest dotrzeć do autorów zdjęć czy też właścicieli praw autorskich. Jednak dokładne oznaczenie autora, po części rozwiązuje moim zdaniem sprawę, tym bardziej, że mamy do czynienia z hobby, pasją, a nie chęcią zarobku.
W przypadku pracownicy agencji reklamowej, po prostu podczas poszukiwań wybrała ona interesujące dla niej zdjęcie, które pobrała z witryny Instytutu Pamięci Narodowej. Do komercyjnego użycia, jakim jest promocja alkoholu, wykorzystanie fotografii czy jej przerobienie wymaga zgody właściciela, którym okazał się być Krzysztof Raczkowiak. Według ekspertów jako fotografia reporterska z okresu PRL-u, nie podlegała ona ochronie prawa autorskiego, jednak autor ma pełne prawo do wytoczenia procesu w postępowaniu cywilnym, do czego zapewne doszło.
Drugim ważnym elementem jest z pewnością analiza samych materiałów, które wrzucamy do sieci. Nie wiem czy jest to do końca prawda, ale z wyczytanych informacji wynika, że Marta S. jest absolwentką studiów historycznych! Podczas procesu wyznała, iż mało wie o tym okresie. Fakt, poziom nauczania o historii Polski po 1945 roku stoi na bardzo niskim poziomie, jednak nie dajmy się zwariować. Jak przyznałem na początku, większość z nas od razu skojarzy, że sytuacja na zdjęciu nie jest zabawna, a niesiony mężczyzna faktycznie może być ranny. Zasłanianie się brakiem wiedzy historycznej, nie jest tożsame z wyczuciem chwili, dobrym smakiem. Dziś niestety wiele osób idzie na łatwiznę - znajduje zdjęcie, grafikę, nie sprawdza autora, kontekstu zdjęcia i wykorzystuje je do nieadekwatnych celów. To tak, jakby producent zabawek czy jedzenia dla dzieci umieścił na opakowaniach uśmiechniętego chłopca, którym okazałby się mały Adolf Hitler czy Józef Stalin. Dziecko to dziecko, ale kontekst mimo wszystko niezbyt smaczny. Jeśli zajmujemy się publikacją memów na oficjalnych profilach firmowych, to musimy zdawać sobie sprawy, iż mogą one urosnąć do całkiem poważnego problemu. I tutaj przechodzimy do trzeciej sprawy, czyli agencji marketingowych.
W ostatnich latach zapanowała moda na zatrudnianie osób bez kompetencji na stanowiska w obszarze social media. Jest to dział, na którym agencja marketingowa może wyciągnąć całkiem dobre pieniądze. Jednak cena powinna iść w parze z jakością. Zdaje się, że mimo wszystko wiele dużych marek nie wyciąga wniosków z dotychczasowych wpadek rynkowych. W zeszłym roku mieliśmy blamaż lub zaplanowaną akcję Tigera z 1 sierpnia, a niedawno Patryk Jaki po skandalicznym zdjęciu Donalda Tuska wrzuconym po porażce Niemiec z Meksykiem, całą winę zrzucił na ,,osobę prowadzącą profil". Toruńska agencja reklamowa Project również całość winy zrzuciła na Martę S., zarzucając jej brak kompetencji. Jednak wiele to świadczy o samej agencji. W przypadku większych projektów, jakim z pewnością był Polmos, nad pracownikiem powinna znajdować się osoba, która zajmuje się akceptowaniem planowanych i publikowanych materiałów. Dzięki temu można mieć pewność, że każdy post zostanie przejrzany przez kogoś bardziej doświadczonego. Tutaj ewidentnie nikt nie sprawował kontroli nad młodym i zapewne początkującym pracownikiem.
Agencja niezwykle szybko pozbyła się problemu, jakim była Marta S. To nie nasza wina, pracownica działała samodzielnie, bez naszej akceptacji, dlatego wina leży tylko po jej stronie. Jakie to proste! Za jednym razem Polmos i Project uniknęły winy, znajdując kozła ofiarnego. Skoro pozbywasz się z łatwością problemu, nie przyjmujesz odpowiedzialności, to niezbyt dobrze świadczy o tobie jako pracodawcy. Project zrzucił winę na pracownicę, która de facto nią nie była. Została zatrudniona na umowie śmieciowej, w związku z czym została obarczoną całą odpowiedzialnością cywilno-prawną. Dziewczyna została pozostawiona sama sobie, co sprawiło, że cała agresja internetowa została skierowana właśnie na nią. Na całe szczęście pozostała Martą S., dzięki czemu uniknęła publicnzego linczu. Tymczasem jeden z mężczyzn obecnych na zdjęciu, wytoczył jej cywilny proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą w wysokości 15 tysięcy złotych! Gdyby Marta S. została zatrudniona na umowę o pracę, konsekwencje jej czynów, zgodnie z Kodeksem Pracy, leżałyby po stronie agencji Project. Wiele firm zatrudnia jednak młode osoby na umowy śmieciowe, dlatego w przypadku pracy w reklamie, marketingu warto zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich działań.
Nie wiem, jak zakończyła się cała historia, albowiem dziewczynie pozew cywilny miał wytoczyć również sam fotograf, przez co końcowy koszt głupoty, braku taktu i wiedzy może być większy niż owe 15 tysięcy.
|
fot. Krzysztof Raczkowiak |
Jeśli dobrnęliście do tego momentu, to czas na tradycyjny wpis, jakim jest historia jednej fotografii. Tytułowe zdjęcie zostało wykonane przez Krzysztofa Raczkowiaka 31 sierpnia 1982 roku w Lubinie w rocznicę porozumień sierpniowych. W czasie odbywających się w mieście protestów, władza zdecydowała się na użycie siły i brutalne spacyfikowanie strajku. Od kul policji i ZOMO zginęły wtedy 3 osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Wydarzenia te znane są jako zbrodnia lubińska. Śmierć ponieśli wtedy Michał Adamowicz, Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak. Tego dnia Krzysztof Raczkowiak udał się do miasta ze swym aparatem. Początkowo bał się jednak wykonywać zdjęcia, aby tłum nie wziął go za ubeka. Jednak podczas ucieczki ktoś krzyknął do niego ,,Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!" Raczkowiakowi udało się biec równolegle z mężczyznami widocznymi na zdjęciu. Chwilę wcześniej widział ich pochylających się nad śmiertelnie rannym Michałem Adamowiczem. Dopiero następnego dnia, po wywołaniu filmu zdał sobie sprawę z tego, że uwiecznił na zdjęciu zamordowanego człowieka. Jak to zwykle bywało, skazanych za użycie siły zostało jedynie trzech dowódców milicji. Sami mocodawcy oczywiście uniknęli kary.
Źródła:
http://www.lubin82.pl/index.html
http://www.beskidzka24.pl/artykul,z_tragicznej_historii_zakpila_historyczka,39878.html
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,19945693,ta-historia-pokazuje-dlaczego-umowy-smieciowe-moga-was-wiele.html#BoxBizImgB
https://bezprawnik.pl/mem-zytnia-ugoda-facebook/