środa, 27 marca 2019

Tragedia cygańskich dzieci, czyli o manipulacji słów kilka

W przypadku wielu materiałów fotograficznych w historii często dochodziło i nadal dochodzi do przeinaczania pewnych faktów, manipulowania nimi. Najczęściej mamy do czynienia z propagandą rządową bądź ze strony wybranych środowisk. Pod pewnymi względami przykładem tego może być zdjęcie czwórki cygańskich dzieci.

fot. N.N



Okres dwudziestolecia międzywojennego wielu osobom kojarzy się z czasami prosperity. Wzniesiona zostaje Gdynia jako jeden z nowocześniejszych portów morskich w Europie, w planach budowy znajduje się Centralny Okręg Przemysłowy. Niestety w wielu wsiach i miasteczkach nadal panuje bieda, którą można porównać do warunków z II połowy XIX wieku. Tyczy się to zwłaszcza lat 20. Bieda i nędza w szczególności dotknęły ludności cygańskiej. W 1923 roku mąż Marianny Dolińskiej zostaje aresztowany za wielokrotne kradzieże. Kobieta zostaje nagle sama z czwórką dzieci, bez żadnych środków do życia. Zaczyna snuć się od wioski do wioski w rejonie Radomia. W końcu wyczerpana całą sytuacją, popadająca w obłęd kobieta decyduje się na desperacki czyn. Postanawia skrócić cierpienia swych dzieci, wieszając je na drzewie. Dochodzi wtedy do morderstwa Stefana (7 lat), Bronisławy (5 lat), Antoniego (3 lata), Zosi (6 miesięcy). Nazajutrz kobieta zgłasza się na najbliższy posterunek policji. Przybyli na miejsce stróże prawa są przerażeni widokiem dzieci. Jeden z policjantów wykonał wtedy kilka zdjęć miejsca zdarzenia.


fot. N.N 



Kobieta po kilku miesiącach zostaje uznana za obłąkaną i trafia do szpitala psychiatrycznego. Trafia pod opiekę lekarza, Witolda Łuniewskiego. Ten uznaje, że kobieta cierpi na coś, co dziś możemy nazwać chorobą afektywną dwubiegunową. Jasnym jest, że czyn, którego dokonała, nie był do końca wynikiem świadomych działań. Do swej śmierci w 1928 roku Marianna Dolińska przebywała w ośrodku w Tworkach. To właśnie w tym czasie lekarz publikuje artykuł o swej pacjentce, który został między innymi zilustrowany zdjęciem samej Marianny, jak i zamordowanych dzieci.

Tuż po zakończeniu wojny zdjęcie wykonane z innej perspektywy znalazło się w kolejnym medycznym artykule. Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn w różnych kręgach zaczęła krążyć trzecia fotografia, która zapewne była połączeniem dwóch poprzednich. Ponieważ negatyw bądź oryginał uległ uszkodzeniom, sporo osób uznało, że owe linie na zdjęciu to drut kolczasty. Szybko powiązano obraz ze zbrodniami dokonanymi przez UPA. W 1993 roku w jednym z artykułów we wrocławskim czasopiśmie "Na Rubieży" umieszczona została tytułowa fotografia z podpisem Dzieci polskie zamęczone i pomordowane przez oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii w okolicy wsi Kozowa. Od tego czasu zaczęto powszechnie ją uznawać za faktyczne zbrodnie Ukraińców. Warto przy tym dodać, że w czasie wojny próbowano przypisać całą historię bolszewikom i ich rzekomego mordu na dzieciach z 1919 roku.

Nie można zaprzeczyć, że wydarzenia na Wołyniu były ogromną tragedią, gdzie dokonywano bestialskich, wręcz brutalnych mordów na dzieciach, kobietach i mężczyznach. Niemniej jednak w tym przypadku do ich ilustracji użyto zdjęcia wykonanego 10 lat wcześniej, zanim jeszcze nastroje antypolskie osiągnęły punkt kulminacyjny. W międzyczasie znaleziono nawet dowódców odpowiedzialnych za ten mord czy też uznano jednego z niemieckich żołnierzy za autora zdjęcia. Dziś wciąż w wielu kręgach nadal panuje błędne przekonanie o pochodzeniu i znaczeniu fotografii. Doszło nawet do tego, iż przez pewien czas na jednym z oficjalnych pomników pamięci pomordowanych przez UPA widniała rzeźba inspirowana tytułowym zdjęciem.

Źródła:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/95-lat-temu-marianna-dolinska-dokonala-dzieciobojstwa-zdjecia-przeszly-do-historii/s38fdw9
https://pl.wikipedia.org/wiki/Marianna_Doli%C5%84ska

środa, 13 marca 2019

George Junius Stinney - skazany za niewinność

Tak często łączone hasła prawa i sprawiedliwości nie zawsze idą ze sobą w parze. W dziejach mieliśmy już wiele przypadków, kiedy niewinne osoby skazano na surowe wyroki czy nawet karę śmierci. Jedna z takich mniej znanych historii dotyczy 14-letniego George'a Juniusa Stinney'a Jr. 


fot. N.N


Lata 40. XX wieku w Stanach Zjednoczonych to okres, w którym wciąż panuje segregacja rasowa, w szczególności widoczna w południowych stanach. Choć wielu czarnoskórych żołnierzy walczy na frontach II wojny światowej, to jednak wciąż spotykają się z wykluczeniem, rasizmem (świetnym przykładem tego zjawiska jest nominowany do Oskarów film Mudbound). W samej Ameryce ciemnoskóra ludność musi korzystać z osobnych miejsc w autobusach, kin, hoteli czy restauracji. Na porządku dziennym są wszelkie nadużycia policyjne. Idealnym i niestety tragicznym tego przykładem jest George Junius Stinney.

W 1944 roku w miasteczku Alcolu w Południowej Karolinie dochodzi do morderstwa dwóch białych dziewczynek, 11-letniej Betty June Binnicker i 8-letniej Mary Emmy Thames. Następnego dnia policja zatrzymuje George'a jako podejrzanego. Według funkcjonariuszy chłopiec na posterunku przyznaje się do postawionych mu zarzutów. Wkrótce dochodzi do procesu, który trwa łącznie mniej niż 3 godziny. Ława przysięgłych składająca się jedynie z białych obywateli wydaje werdykt, a sędzia uznaje chłopca winnym, skazując go na karę śmierci. Obrońca nie wykazuje większych chęci pomocy, pomijając nawet opcję odwołania się od wyroku. Po kilku miesiącach dochodzi do egzekucji na krześle elektrycznym. Strażnicy mieli ponoć spore problemy z dostosowaniem krzesła do wątłej budowy ciała chłopca, a w czasie wykonywania wyroku odsłoniła się spod maski przerażona twarz George'a. Stał się on jedną z najmłodszych osób skazanych na karę śmierci. 

Jeszcze przed wyrokiem wiele osób wysyłało do gubernatora stanu listy z prośbą o ułaskawienie. Ten jednak w roku wyborów bał się negatywnej opinii publicznej, przez co odmówił skorzystania z tego prawa. Tuż po wyroku, Catherine, siostra George'a rozpoczęła walkę o dobre imię chłopca. 

Od początku wiele na to wskazywało, że został on niesłusznie skazany. Przede wszystkim obie dziewczynki zabito przez zadanie wielu ciosów ciężką belką kolejową. Wątpliwie, aby chłopiec o wadze ledwie 40 kg mógł dysponować taką siłą. Zeznania policyjne również budzą wiele zastrzeżeń. George miał się ponoć przyznać do uderzenia dziewczynek w obronie własnej. Nie ma z przesłuchań żadnych nagrań, protokołów, jedynie notatki obu policjantów. Wszystko na to wskazuje, że same zeznania zostały wymuszone w czasie tortur. Odmawiając łaski, gubernator argumentował ten fakt, iż obie dziewczynki zostały zgwałcone przez chłopca. Tymczasem żadne badania medyczne nie potwierdzają takiego zdarzenia. 

Dopiero w 2004 roku lokalny historyk, George Frierson zaczął żmudne zbieranie wszelkich informacji na temat chłopca i wydarzeń sprzed 60 lat. Dzięki jego staraniom i ponownym otwarciu sprawy, w 2014 roku sąd orzekł, że George Junius Stinney został niesłusznie skazany na karę śmierci, jak i również nie zagwarantowano mu praw zawartych w konstytucji.  

Tak według filmowców mogła wyglądać egzekucja chłopca:



Źródła:
https://en.wikipedia.org/wiki/George_Stinney