Przez ostatnie kilka lat, w związku z trwającym konfliktem w Syrii, mogliśmy być i nadal jesteśmy świadkami ogromnych cierpień ludności cywilnej. Obrazy martwych lub rannych dzieci tylko uświadamiają nas, że podczas konfliktów zbrojnych to właśnie cywile są niezwykle narażeni na straty. Tak niestety było, jest i będzie. Dowodem tego jest dosyć często publikowane zdjęcie japońskiego chłopca z końca II wojny światowej.
fot. Joe O’Donnell |
Wraz ze zdobyciem Iwo Jimy i Okinawy, Amerykanie stanęli przed arcytrudnym zadaniem - inwazją na Japonię. Z perspektywy zachowanych dokumentów z obu stron wynika, że walki skończyłyby się ogromną rzezią. Japończycy wierzący święcie w cesarza i swój kraj, byli skłonni oddać swe życie w imię ojczyzny. Plany zakładały nawet wykorzystywanie żółwi do walki z amerykańskimi czołgami. Nie chodzi tu jednak o popularne gady, lecz dzieci obwiązane granatami i dynamitem, które miały wpełzać pod alianckie maszyny, a następnie detonować w samobójczej misji. Dowodzi to ogromnej determinacji i szaleństwa Japończyków. Dlatego też zdecydowano się na wykorzystanie bomb atomowych. Ich użycie było według mnie złem koniecznym. Złamało ducha i opór Japończyków, uratowało potencjalnie znacznie więcej istnień, lecz przyczyniło się do ogromnych zniszczeń, traumy czy też zmian na świecie.
Podczas obu ataków zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Niestety w większości byli to cywile. Dwa miasta zostały praktycznie doszczętnie zniszczone. Wiele ocalałych osób cierpiało na poparzenia, choroby popromienne. Sami Amerykanie byli zaskoczeni wielką mocą swych bomb. Był to dopiero początek dramatu, gdyż spora część narodu cierpiała na niedożywienie spowodowane działaniami wojennymi. Warto choćby przytoczyć, że tylko sam dywanowy nalot na Tokio w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku zakończył się śmiercią około 120 tysięcy osób! Wraz z zakończeniem wojny Amerykanie musieli nieść sporą pomoc swym niedawnym wrogom. Wtedy też do Kraju Kwitnącej Wiśni przybył Joe O’Donnell.
Był on fotografem pracującym dla Białego Domu, którego zadaniem było dokumentowanie zniszczeń wojennych, wpływu bomb atomowych na mieszkańców obu miast. Pewnego dnia w Nagasaki był świadkiem sceny, która została utrwalona na opisywanym zdjęciu. W różnych miejscach miasta tworzone były prowizoryczne krematoria do palenia zwłok ofiar wojennych. Przy jednym z nich zauważył około 10-letniego chłopca niosącego na plecach młodszego brata lub siostrę. Ponieważ był to popularny widok w Japonii, uznał, że młodsze dziecko z odchyloną głową po prostu śpi. Po bosych nogach oraz całej sytuacji można wnioskować, że stracili całą rodzinę i nie mieli za wiele przy sobie. Starszy chłopiec stał niczym żołnierz na baczność przez około 10 minut, dopóki nie podeszło do niego dwóch pracowników krematorium. Wtedy nagle fotograf uświadomił sobie, że drugie dziecko jest martwe.
Delikatnie zabrali malca z pleców chłopca, po czym ułożyli je na stosie kremacyjnym. Jak sam O’Donnell po latach stwierdził, przez cały proces palenia zwłok chłopiec pozostał w tej samej pozie. Jego dramat można było zaobserwować tylko przez zaciśniętą dolną wargę, z której sączyła się krew. Świadczy to o tym, że w kulturze nastawionej wtedy na brak emocji, niezwykle trudno było mu powstrzymać gniew, bezsilność, rozpacz. Według fotografa, chwilę po kremacji mały Japończyk odwrócił się i poszedł w nieznanym kierunku. Do dziś nie poznano jego tożsamości.
Specjalnie nazwałem ten artykuł Grobowcem świetlików, albowiem tak też nazywa się słynna animacja z 1988 roku w reżyserii Isao Takahaty. Opowiadająca losy 14-letniego Seity i jego młodszej siostry, którzy po śmierci matki muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jest powszechnie uznawana za jeden z najlepszych manifestów antywojennych.
Źródła:
http://rarehistoricalphotos.com/japanese-boy-standing-attention-brought-dead-younger-brother-cremation-pyre-1945/
https://pl.aleteia.org/2016/09/07/lekcja-japonskiego-chlopca-wedrujacego-z-martwym-braciszkiem-na-plecach/