W historii dochodziło do wielu mniejszych lub większych katastrof morskich. Zniszczeniu, zatonięciu ulegały zarówno kutry rybackie, jak i wielkie kontenerowce, tankowce. Najczęściej takie wydarzenia wiązały się z się dużą liczbą ofiar. Na szczęście są też takie historie, które poniekąd kończą się szczęśliwie. Jedną z najbardziej niezwykłych i spektakularnych jest ta, która miała miejsce w 1952 roku.
fot. Richard C. Kelsey |
Od lat wzdłuż granicy lądu i morza Stanów Zjednoczonych swą służbę pełni Straż Przybrzeżna. United States Coast Guard to najmniejszy z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Jej zadaniem jest między innymi obrona narodowa, ochrona środowiska naturalnego oraz ochrona bezpieczeństwa morskiego. Do tego ostatniego zalicza się pomoc niesioną rozbitkom, uszkodzonym statkom. 18 lutego 1952 roku miała miejsce akcja, która w USA powszechnie uchodzi za jedną z najważniejszych w historii amerykańskiej straży przybrzeżnej
Tego dnia u wybrzeży Nowej Anglii rozszalał się sztorm, jeden z najgorszych w ciągu ostatnich lat. Był to jeden z tych dni, kiedy nikt nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz. Fale morskie osiągały kilkanaście metrów wysokości, a przy tym towarzyszył im mroźny wiatr i opady śniegu. Niestety zarówno marynarze, jak i członkowie straży pełnili wtedy służbę. W niedługim czasie doszło do rzeczy niebywałej. Najpierw w jednostkach nabrzeżnych otrzymano sygnał, iż wiele kilometrów od brzegu doszło do przełamania w pół tankowca "Fort Mercer". Ze wszystkich portów wyruszyły jednostki ratownicze. Kiedy większość ratowników była w drodze do przełamanego tankowca, otrzymano drugie, identyczne wezwanie.
Tym razem identyczny tankowiec, "Pendleton", miał dokładnie ten sam problem. Okręt w wyniku uderzeń fal przełamał się w pół. Statek ten znajdował się bliżej brzegu, przez co lokalni mieszkańcy mogli słyszeć jego syreny, a czasem nawet dojrzeć go na tle oceanu. Oba statki należały do okrętów typu Liberty T2 z okresu II wojny światowej. Były to wersje budowane tanio i szybko, które po wojnie trafiły w ręce prywatnych armatorów. Na spokojne wody nadawały się idealnie, jednak w gorszych warunkach dawały o sobie znać ich błędy konstrukcyjne czy tańsze materiały.
Problem w całej sytuacji polegał na tym, że mało kto przy zdrowych zmysłach wyruszyłby w taką pogodę. Zagrożeniem była nie tylko pogoda, lecz także mielizny, które znajdowały się kilka kilometrów od wejścia do portu. Kolejną przeszkodą było wyposażenie miejscowych strażników. Jedynym dostępnym okrętem w bazie była motorówka CG-36500. To mała jednostka z 4 członkami załogi, która mogła pomieścić, co najmniej kilku rozbitków. Tymczasem na ratunek czekało ponad 30 marynarzy!
Wypłynięcie małą, drewnianą motorówką było igraniem ze śmiercią. Jednak tego czynu podjął się Bernard Webber. Choć większość ratowników była przeciwna wypłynięciu, to jednak Webber wraz z trzema ochotnikami: Richardem Liveseyem, Ervinem Maske oraz Andrew Fitzgeraldem wkrótce wyruszył w morze. Tymczasem Pendleton mimo poważnych uszkodzeń nadal utrzymywał się na morzu. Wraz z częścią dziobową zginęło 8 marynarzy, w tym kapitan okrętu. Pozostali przetrwali na rufie statku. Mimo ogromnych uszkodzeń maszynownia wciąż funkcjonowała, dzięki czemu marynarze mogli powoli poruszać się jednostką. Za pomocą prowizorycznego steru udało im się odrobinę zmieniać pozycję.
Tymczasem ratownikom na przekór wielu przeszkodom udało się przepłynąć mielizny. Okupili to jednak uszkodzeniem motorówki oraz zniszczonym kompasem. Choć tracili powoli nadzieję, to jednak w pewnym momencie udało im się w środku nocy dotrzeć do wraku Pendletona. Na pokładzie na ratunek czekało 33 marynarzy. Webber bez większego planu rozpoczął akcję ratunkową. Załoga tankowca powoli zaczęła schodzić po drabince na pokład motorówki. Gdyby nie nieszczęśliwy wypadek uratowano by wszystkie osoby. Zginął jednak marynarz, który odpadł od drabinki i uderzył o śrubę statku.
Webber zdawał sobie sprawę z kryzysowej sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli. Choć sztorm powoli ucichł, to jednak powrót uszkodzoną i przeciążoną łodzią był wielce niebezpieczny. Webberowi udało się skontaktować z lądem, gdzie poradzono mu udanie się do najbliższej jednostki wodnej i przekazanie rozbitków. Ratownik odmówił jednak, po czym skierował motorówkę w stronę Chatham. Na całe szczęście w mroku nocy udało im się dojrzeć boję sygnalizacyjną.
Tytułowe zdjęcie prezentuje moment wpłynięcia CG-36500 do portu. Ratowników i marynarzy nie tylko przywitała reszta straży, lecz także lokalni mieszkańcy. Dla wielu z nich był to prawdziwy cud. Łącznie z obu tankowców uratowano tego dnia 70 marynarzy. Jednak to akcja z Pendletonem na zawsze przeszła do historii United States Coast Guard. Webber wraz z pozostałymi marynarzami odznaczeni zostali złotymi medalami za ratowanie życia.
Niedawno stworzony został film Czas Próby, który dotyczy własnie tych wydarzeń. Dla mnie takie 6/10, jednak warto go zobaczyć w celu dopełnienia przeczytanej historii.
Źródła:
http://www.smartage.pl/zatoniecie-tankowcow-pendleton-i-fort-mercer/
https://en.wikipedia.org/wiki/Coast_Guard_Motor_Lifeboat_CG_36500
https://en.wikipedia.org/wiki/Bernard_C._Webber
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz