Śmierć Waldemara Milewicza w Iraku w 2004 roku była ogromnym szokiem dla opinii publicznej. Nagle zginął człowiek, którego mogliśmy latami podziwiać na ekranach telewizorów. Niestety nie mniejszy szok przeżyliśmy, gdy na okładce Super Expresu znalazło się zdjęcie martwego reportera. W kraju wybuchła burza, która wywołała debatę na temat granic publikacji. Dziś trochę powrócimy do tamtych wydarzeń.
zdjęcie z szacunku dla dziennikarza celowo edytowane |
Waldemar
Milewicz to jeden z najbardziej pamiętnych dziennikarzy w historii
polskiej telewizji. Charakterystyczny głos, typowa kurtka, w której
zwiedził wiele konfliktów i niebezpiecznych miejsc, były jego
znakami rozpoznawczymi. Reporter nie bał się wyjeżdżać na sam
front. Podczas pracy dziennikarskiej znalazł się między innymi w
Czeczeni, Iraku, Rwandzie, Afganistanie, Haiti, byłej Jugosławii.
Do dziś pamiętam, gdy jako dzieciak oglądałem jego wejścia na
żywo podczas głównych wydarzeń Wiadomości czy reportaże z
cyklu Dziwny jest ten świat - był to solidny kawał
reporterskiej roboty, z którego zapewne i po części dziś
korzystam na blogu.
W
2004 roku ponownie wybrał się do Iraku. Była to zupełnie inna
wizyta niż za pierwszym razem. Debiut w Iraku polegał na śledzeniu
postępów międzynarodowej koalicji w walce z Saddamem Husajnem.
Kilka miesięcy po inwazji nastroje stały się zupełnie inne, a
celem ataków bombowych, samobójczych stawali się nie tylko
żołnierze, lecz także dziennikarze. Jak sam zapisał w
konspekcie swego nowego reportażu: „Jadę tam po to, aby pokazać
prawdziwy obraz sytuacji w Iraku. Chcę pokazać prawdziwy obraz
irackiego ruchu oporu. Przekonać się, kim naprawdę są ludzie
dokonujący zamachów na wojska koalicji”.
Milewicz
wraz z kolegami 7 maja 2004 roku wyruszył samochodem spod
hotelu Palestyna w Bagdadzie przez Babilon do Nadżafu. Była to
niestety zła i słabo chroniona droga. Samochód specjalnie
został oznakowany tabliczką PRESS, która zazwyczaj dawała ochronę
podróżującym. W Iraku okazało się, że będzie wręcz odwrotnie
- zaczęło się polowanie na dziennikarzy. Pojazd został
nieoczekiwanie ostrzelany z broni maszynowej. Dziennikarz i
jego montażysta Mounir Bouamrane zginęli na miejscu, natomiast
operator kamery Jerzy Ernst został ciężko ranny.
Niestety
Waldka Milewicza szczęście nagle opuściło. Do dziś nie wiadomo,
jaki był dokładnie powód zamachu. Pojawiły się nawet
informacje o tym, że pomylono go z innym Waldemarem Milewiczem,
handlarzem bronią. Śledztwo zostało umorzone, przez co zapewne
nigdy nie dowiemy się prawdy.
Momentalnie
od informacji z Iraku wszystkie liczące się stacje i gazety zaczęły
tworzyć newsy, wspominać reportera. Wkrótce na światło wypłynęło
zdjęcie ukazujące ciało Milewicza. Wszyscy zgodnie uznali, że
jego publikacja byłaby nie na miejscu. Oczywiście wszyscy z
wyjątkiem Super Expressu. Na okładce sobotniego
wydania gazety wydrukowana została fotografia dziennikarza w
ostrzelanym samochodzie. Od razu wywołała burzę, gdyż
przekroczono pewne granice dobrego smaku.
Grupa
wielu czołowych dziennikarzy wystosowała w związku z tym list:
My dziennikarze podpisani pod tym listem jesteśmy oburzeni publikacją Super Expressu, który zamieścił, na pierwszej stronie, szokujące zdjęcie ciała naszego kolegi Waldemara Milewicza, zabitego przez zamachowców w Iraku. Uważamy, że wykorzystywanie przez wszelkie media ludzkiej tragedii w celach marketingowych, promocyjnych czy politycznych jest obrzydliwe i poniżające, niegodne naszego zawodu. Nikt z nas nie chce, by nasze, czy naszych kolegów pośmiertne zdjęcia, służyły komuś do podnoszenia nakładu pism i brutalnego zarabiania pieniędzy.
Co
jest niezwykle istotne, nawet dziennik Fakt znany z
wielu kontrowersyjnych akcji, nie zdecydował się na podobny krok -
wiele to świadczyło i nadal świadczy o niskim poziomie SE, który
z dziennikiem ma mało wspólnego; już mu bliżej do brukowca, ze
szczególnym uwzględnieniem słowa BRUK. Oczywiście w dobie
wolności mediów dziennik nie spotkał się z większą karą.
Dochodzimy
zatem do sedna dzisiejszego wpisu - gdzie są granice publikacji? Nie
da się ukryć, że często ze względów etycznych wiele
informacji czy obrazów jest poddawanych cenzurze, specjalne
pomijanych przez TV czy prasę. W przypadku zamachów, katastrof
naturalnych nic chyba nie robi tak dużego wrażenia, jak zdjęcia
ofiar. Jednak zwykle są one odpowiednio dobrane, aby uszanować
zmarłych. Często właśnie odwaga redaktorów naczelnych
w zakresie publikacji zdjęć sprawiała, że mogliśmy bliżej
poznać wiele wydarzeń. Co innego w sytuacji, kiedy mamy do
czynienia z konkretną osobą wraz z zaprezentowaniem jej twarzy. Tak
mieliśmy przy śmierci Milewicza czy też w czasie, gdy zdjęcia
umierającej księżnej Diany znalazły się na okładkach
tabloidów.
Moim
zdaniem w przypadku kanałów komercyjnych jak okładki gazet i
czasopism nie powinno być miejsca na takie wykorzystywanie zdjęć.
Od tego jest dziś sieć, gdzie bez trudu znajdziemy takie obrazy.
Jednak różnica leży w tym, iż możemy je odnaleźć, nie są nam
narzucane z góry.
A
jakie jest Wasze zdanie na temat granic publikacji?
Źródła:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1579223,1,w-10-rocznice-smierci-waldemara-milewicza.read
http://www.newsweek.pl/polska/to-taka-smiertelna-robota,19847,1,1.html
http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/milewicz-zginal-bo-pomylono-go-z/elme0fz
http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/skandaliczna-okladka-super-expressu
Wybacz, ale sam Milewicz robił reportaże nt. ludzkich tragedii, więc to zdjęcie na okładce nie powinno być jakieś szczególnie szokujące (bo niby czym się różni to zdjęcie od "Ludzkiej pochodni" Marinovicha, czy słynnego zdjęcia Cartera, albo nawet z naszego podwórka - zdjęcie Piotra Andrewsa z Sarajewa przedstawiające zabitego chłopca). Fotografowie wojenni robią (teraz to już raczej czas przeszły) to co do nich należy - fotografują brutalną rzeczywistość. To była by hipokryzja, gdyby odmówił swojego zdjęcia na okładce, gdy sam przecież robił podobną rzecz.
OdpowiedzUsuńTyle ode mnie, dzięki.
Vis35