Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stany Zjednoczone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stany Zjednoczone. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 września 2022

Emmett Till - śmierć, która wstrząsnęła Ameryką

Stany Zjednoczone lat 50. i 60. XX wieku znacznie różniły się od tego, co dziś znamy. Zwłaszcza Południe uosabiało niezwykle konserwanty kierunek społeczeństwa, co jest widoczne po dziś dzień. Mimo upływu 100 lat od wojny secesyjnej, nadal można było zaobserwować wyraźny podział na dwie Ameryki. Podział ten był w szczególności widoczny w podejściu do czarnoskórej ludności. Wyraźnie o tym przekonać się miał Emmett Till, bohater dzisiejszego wpisu.

fot. David Jackson


II wojna światowa wydawać się mogła przełomem dla stosunków między białą a czarną ludnością Ameryki. Wiele osób o afrykańskich korzeniach służyło w armii, pracowało w fabrykach dla wspólnego wojennego wysiłku. Koniec zmagań w Europie i na Pacyfiku przyniósł jednak powrót do dawnych czasów. Wciąż w wielu południowych stanach obowiązywały tak zwane Prawa Jima Crowa. Były to regulacje prawne, które ograniczały prawa czarnoskórej ludności, jeszcze bardziej pogłębiając różnice między Amerykanami. To właśnie z tego wzięły się słynne do dziś osobne toalety, szkoły, siedzenia w autobusach, gdzie wyraźnie pokazywano rzeczy "tylko dla białych" bądź "nie dla kolorowych". Jednak z początkiem lat 50. XX wieku Krajowe Stowarzyszenie na Rzecz Popierania Ludności Kolorowej (NAACP) oraz inne organizacje z sukcesem wywalczyły stopniowe zniesienie segregacji w szkołach. To tylko jeszcze bardziej rozsierdziło mieszkańców Południa.

Emmett Till był 14-letnim chłopcem, który urodził się i mieszkał w Chicago. Choć i tu spotykał się z oznakami segregacji, to jednak ta część USA znana była z bardziej liberalnych poglądów. Chłopiec ceniony był za swój żywiołowy charakter, częste dowcipy, które opowiadał. Latem 1955 roku został zaproszony na wakacje do swojej rodziny w Missisipi. Przed wyjazdem matka ostrzegła go jednak, że jest to zupełnie inne miejsce, gdzie należy przestrzegać specyficznych reguł. Emmett wraz z kuzynami przybywa do małego miasteczka Money. Pewnego dnia udaje się do lokalnego sklepu. Gdy wychodził z niego, gwizdnął na właścicielkę, Carolyn Bryant. Po reakcji znajomych od razu zrozumiał, że popełnił ogromny błąd. Po kilku dniach do domu, w którym znajdował się chłopiec, wpada Roy Bryant ze swoim przyrodnim bratem J.W. Milamem. Mężczyźni wyciągają chłopca z domu, jednak oznajmiają rodzinie, że wywiozą go na drogę, gdzie dostanie małą nauczkę za swój wybryk. Los Emmetta miał okazać się wyjątkowo brutalny.

Chłopiec zaginął, a jego zmasakrowane ciało znaleziono 3 dni później w rzece. Till był nie do rozpoznania, a oprawcy dodatkowo przywiązali jego ciało drutem kolczastym do odziarniarki, aby poszło na dno. Emmetta w zasadzie udało się zidentyfikować tylko dzięki sygnetowi, który miał na palcu. Jego twarz była napuchnięta, jedno oko wybite, a nos połamany w wielu miejscach. Choć lokalnym władzom zależało na szybkim pogrzebie, to jednak zgodnie z wolą matki chłopca, Mamie Bradley, uroczystość odbyła się 2 września przy otwartej trumnie. Kobiecie zależało na tym, aby jak najwięcej osób zobaczyło, co stało się z jej synem. Na miejscu pojawiło się ponad 50 tysięcy mieszkańców, gdzie dla wielu z nich ciało chłopca było wręcz przerażające. Podczas pogrzebu powstało słynne zdjęcie, gdzie zrozpaczona matka spogląda na ciało Emmetta.



Jeszcze przed pogrzebem Moses Newson i Simeon Booker zostali wyznaczeni do przeprowadzenia dziennikarskiego śledztwa. Booker wziął udział w pogrzebie wraz z fotografem Davidem Jacksonem, który zrobił słynne zdjęcie Tilla w trumnie. Nakład ich czasopisma JET wzbudził na tyle duże zainteresowanie, że musiano zorganizować po raz pierwszy w historii dodruk. Dwóch wspomnianych dziennikarzy omówiło na łamach również zbliżający się proces i odegrało kluczową rolę w znalezieniu kilku kluczowych świadków.

Bryant i Milam zostali szybko aresztowani. Mimo ewidentnych dowodów, zeznań świadków obaj zostali uniewinnieni przez lokalną ławę przysięgłych. Mimo to, wielu białych mieszkańców Ameryki było zszokowanych, że w ich czasach dochodzi do morderstw rodem z XVIII czy XIX stulecia. Uniewinnienie sprawców oburzyło społeczność Afroamerykanów w całym kraju. Wtedy też powstał ruch Emmett Till Generation, który przyczynił się do masowych spotkań, strajków i marszów na rzecz równego traktowania czarnoskórej ludności zgodnie z prawem. Nie minęło wiele dni, gdy w mieście Montgomery, Rosa Parks odmawia ustąpienia białemu mężczyźnie miejsca w autobusie, co wraz ze sprawą Emmetta jest katalizatorem zmian i zniesienia segregacji rasowej w kolejnych latach.

źródła: 

https://time.com/4399793/emmett-till-civil-rights-photography/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Emmett_Till

https://www.youtube.com/watch?v=aNVh1MGDjMo&ab_channel=ciekawehistorie

https://www.loc.gov/collections/civil-rights-history-project/articles-and-essays/murder-of-emmett-till/

niedziela, 19 kwietnia 2020

Marvin Heemeyer - bohater czy szaleniec?

Dosyć często słyszy się o lokalnych konfliktach, gdzie mieszkańcy toczą nierówne boje z urzędnikami. Zazwyczaj szczęśliwy lub smutny finał ma miejsce w sądzie bądź też kończy się rażącą niesprawiedliwością. Nic też dziwnego, że od lat dużym zainteresowaniem cieszy się sprawa Marvina Heemeyera. Ten mechanik z USA postanowił samemu wymierzyć sprawiedliwość. Czy był tylko doprowadzonym do skraju szaleńcem czy może bohaterem? 


fot. N.N 



Urodzony w 1951 roku Marvin Heemeyer z zawodu był spawaczem i mechanikiem. Zdaniem wielu był znakomitym specjalistą od tłumików. Przez lata pracował w różnych firmach, marząc jednocześnie o własnym warsztacie. Po wielu latach ostatecznie udało mu się zrealizować marzenie, gdy osiedlił się w małym miasteczku Granby w stanie Kolorado. Kupił w atrakcyjnej cenie hektar ziemi, który był i tak o wiele większy niż potrzebował. Kilka lat po otwarciu warsztatu do Marvina zgłosił się prywatny inwestor z zamiarem zakupu dużej części działki. Początkowo kwota wynosiła 250 tysięcy dolarów, jednak Marvin podniósł ją do 375 tysięcy, a następnie do miliona. Nie wiadomo, jaka była ostateczna kwota, jednak wkrótce okazało się, że był to dopiero początek kłopotów mechanika. Okazało się bowiem, że plany budowy nowej cementowni zakładały odcięcie warsztatu Marvina od drogi dojazdowej i kanalizacji. Mniej więcej od 2001 roku Marvin wchodzi w ostry spór z ratuszem. Jego wszelkie wnioski i sprawy sądowe o zbudowanie nowej drogi dojazdowej zostają odrzucone. Nie może zbudować kanalizacji, gdyż jej część ma przechodzić przez teren cementowni. Co pewien czas mechanika odwiedzają policjanci, którzy wlepiają mu kolejne dyskusyjne mandaty. Ratusz za pośrednictwem lokalnej gazety oczernia Marvina. Wszystko to ma na celu wykurzenie go z własnej posesji. Mężczyzna kupuje nawet buldożer z myślą o samodzielnej budowie drogi dojazdowej, lecz i tu natrafia na opór lokalnych władz. Marvin postanawia skapitulować. W 2003 roku sprzedaje teren warsztatu sortowni śmieci i ma 6 miesięcy na opuszczenie tego miejsca. Nikt jednak nie wie, że w jego głowie powstawał wtedy plan zemsty.

Marvin sukcesywnie na swej liście zapisuje osoby czy miejsca, które zaszły mu za skórę. Przez kilka ostatnich miesięcy w swym zamkniętym warsztacie przygotowuje się do spektakularnej akcji. Zakupiony wcześniej buldożer zamienia w czołg. Komatsu D335A zostaje poddany wielu modyfikacjom. Obudowany zostaje dwiema warstwami płyt pancernych, między którymi wylano beton. Wnętrze kabiny posiadało klimatyzację oraz system monitorów, gdyż buldożer otoczony był kamerami. Z zewnątrz pojazd został oblany olejem i smarem, przez co niemożliwym było wejście na szczyt buldożera. Ponadto mężczyzna uzbroił pojazd w kilka karabinów. Z góry Marvin umieścił niezwykle ciężki właz, który ostatecznie zespawał od środka. Nie planował zatem się poddać. 

4 czerwca 2004 roku Marvin Heemeyer rozpoczął swą zemstę. Na początek udał się do fabryki cementu, którą znacząco uszkodził. Wyruszył następnie do miasta. Na jego liście znajdował się posterunek policji, siedziba lokalnej gazety, ratusz, kilka prywatnych domów. Łącznie Marvin zniszczył 13 budynków. Lokalna policja była wręcz przerażona pojazdem Marvina. Żadne dostępne środki, w tym inne maszyny budowlane nie były w stanie zrobić krzywdy Marvinowi. Mechanik użył nawet ostrej amunicji, jednak za każdym razem specjalnie strzelał nad głowami policjantów. Na miejsce przybywa SWAT i wojsko, lecz i oni nie są w stanie nic zrobić Killdozerowi (nazwa nadana przez media). Wreszcie po ponad 2 godzinach demolki buldożer ulega awarii. Marvin Heemeyer od początku nie chciał oddać się w ręce policji, dlatego też postanawia odebrać sobie życie. Policji z obawy przed zaminowaniem pojazdu zajęło 10 godzin, aby dostać się do wnętrza buldożera. Z przerażeniem odkryli, że Marvin miał tak dużo amunicji, iż bez trudu mógłby urządzić masakrę w mieście. Tymczasem wszystko zostało przez niego dokładnie zaplanowane. Nikt nie ucierpiał w czasie ataku, a łączne straty wyceniono na 7 milionów dolarów. Odnaleziono później listę i kilka nagrań Marvina, jednak nie ujawnił w nich do końca swych motywacji.



Mężczyzna został pochowany w nieznanym miejscu, a jego pojazd rozebrano na wiele części, które trafiły na różne złomowiska. Pozostaje zatem pytanie, czy Marvin Heemeyer był zwykłym szaleńcem czy jednak bohaterem?

Źródła:




niedziela, 15 marca 2020

Księżna Diana - gest, który znaczył wiele

Są takie gesty, które dla jednych są czymś zwyczajnym, dla innych zaś mogą mieć ogromne, symboliczne wręcz znaczenie. Z pewnością taką sytuacją było podanie dłoni przez księżną Dianę pacjentowi choremu na AIDS. Co w tym takiego dziwnego? 


fot. Tim Graham


Lata 80. i 90. to okres, kiedy na Zachodzie społeczeństwo zmagało się z coraz większą ilością zachorowań na HIV i AIDS. Pierwsze kliniczne przypadki AIDS zanotowano w Stanach Zjednoczonych w 1981 roku. Jednak HIV pojawił się już 20 lat wcześniej w Kongo. Nie potrzeba było jednak dużo czasu, aby stał się problemem globalnym. Stał się on domeną osób homoseksualnych oraz uzależnionych od narkotyków. Jednak przypadek Magica Johnsona pokazał, że każdy może być narażony na zakażenie. Ogłoszenie przez niego w listopadzie 1991 roku, że jest nosicielem wirusa HIV, było szokiem nie tylko dla całego sportowego świata, lecz i mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Koszykarz jednak przekonywał, że zarażenie nastąpiło zapewne poprzez posiadanie wielu partnerek seksualnych. Johnson stał się szybko bohaterem Ameryki, który poświęcił się pomocy chorym jak i edukacji innych na temat HIV i AIDS.

Zanim to jednak nastąpiło, również w 1991 roku miało miejsce inne ważne wydarzenie. Księżna Diana podczas podróży do Kanady postanowiła odwiedzić Casey House w Toronto. Było to hospicjum dla osób chorych na AIDS. Diana w pewnym momencie przywitała się z jednym z mężczyzn. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że księżna nie miała na sobie rękawiczek. W owym czasie wśród większej części społeczeństwa panowało przekonanie, że wirus HIV przenosi się przez dotyk. Tym czynem Diana pokazała, że nie można obawiać się chorych, a takie gesty są dla nich ogromnym wsparciem. Stała się jedną z pierwszych znanych osób, które bez obaw podchodziły do zarażonych. W tym samym roku odwiedziła także brazylijski ośrodek dla zarażonych sierot, gdzie bez obaw brała małe dzieci na ręce, przytulała je czy nawet całowała. Między innymi dlatego do Diany przylgnął później przydomek "Królowa ludzkich serc". 

O osobach zakażonych mówiła: HIV nie sprawia, że ludzie stają się niebezpieczni, dlatego możesz uścisnąć im dłonie i przytulić. Niebo wie, że tego potrzebują

Warto na końcu jednak dodać, że pierwszą znaną osobą, która nie bała się kontaktu z chorymi była Barbara Bush. Pierwsza Dama Stanów Zjednoczonych już w 1989 roku bez obaw przytulała małe dzieci w ośrodku dla zarażonych. Jej zdjęcie jednak nie miało tak dużej siły przebicia jak fotografia Lady Di. 

fot. Dennis Cook
Źródła:
https://rarehistoricalphotos.com/princess-diana-aids-1991/?fbclid=IwAR0tXXsUwPDc3P6gkSoc6ASIm8jcMd2kURoJETnGw608OBcv0vwSuTKWyKw
https://www.womansday.com/life/entertainment/a55591/this-old-photo-of-princess-diana-is-going-viral/
https://www.cbc.ca/radio/asithappens/as-it-happens-wednesday-full-episode-1.4624832/aids-worker-remembers-when-barbara-bush-cradled-baby-donovan-in-1989-1.4624843





niedziela, 26 stycznia 2020

George R. Lawrence - San Francisco 1906

XIX wiek to czas, kiedy dzięki kilku niezwykłym osobom nie tylko narodziła się współczesna fotografia, lecz i zyskaliśmy wyjątkowe nowinki technologiczne. Dziś nazywa się ich pionierami fotografii. Najbardziej znane są takie osoby jak Joseph Nicéphore Niépce, Jacques Daguerre, Henry Fox Talbot, Carleton Watkins, czy James Clerk Maxwell. W tym artykule chciałbym przyjrzeć się postaci George'a R. Lawrence'a, który był jednym z twórców dzisiejszej fotografii panoramicznej. 


fot. George R. Lawrence

zdjęcie w dużej rozdzielczości pod adresem -https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/b3/San_Francisco_in_ruin_edit2.jpg


















Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych George R. Lawrence urodził się w lutym 1868 roku. Około 1891 roku wraz z przyjacielem otworzył swe pierwsze studio fotograficzne. Początkowo szczególnie interesował się fotografią z wykorzystaniem sztucznego światła, na lata przed wynalezieniem pierwszych lamp błyskowych. Jednak przeszedł do historii jako jeden z wynalazców zdjęć panoramicznych. W okolicach 1900 roku zbudował największy w owych czasach aparat fotograficzny, który ważył aż 640 kilogramów. Sama płytka negatywu miała w nim wymiary 4,5 na 8 cali. Jednym z pierwszych zdjęć wykonanych tym aparatem był obraz pociągu linii Alton Limited. Z czasem Lawrence zaczął konstruować mniejsze aparaty, które wykorzystywał do zdjęć z pomocą balonów czy latawców. Tą techniką wykonał w 1906 roku swe najsłynniejsze dzieło. 

18 kwietnia 1906 roku około godziny 5:12 San Francisco nawiedziło największe trzęsienie ziemi w historii. Posiadało ono magnitudę 7,8 w skali Marcallego (podobna wartość w skali Richtera) i trwało w samym mieście niecałą minutę. Epicentrum znajdowało się pod dnem morskim, 3 km od miasta. Niecała minuta starczyła, by trzęsienie zniszczyło około 80% zabudowy miasta i zabiło ponad 3000 osób. Z racji specyficznego klimatu większość ówczesnej zabudowy miasta miała charakter drewniany. W wyniku tego, przez następne kilka dni San Francisco zmagało się także z licznymi pożarami. Przyjmuje się, że bez dachu nad głową mogło zostać nawet 300 tysięcy osób. Wielu z nich przez kolejne 2 lata mieszkało w prowizorycznych namiotach. Łączne straty finansowe wyniosły ponad 400 mln ówczesnych dolarów, co dziś ma wartość blisko 11 mld! 

28 maja, a więc niewiele ponad miesiąc po tragedii, Lawrence wykonał swe słynne zdjęcie. Użył do niego kamery o wadze 22 kilogramów oraz płytki z celuloidu. Aparat został wzniesiony na specjalnym latawcu na wysokość 600 metrów nad zatoką. Fotografowi udało się wykonać niezwykle ostre zdjęcie o panoramie 160 stopni. Po wywołaniu obraz miał wymiary 17 na 48 cali. Co bardzo ważne, w owym czasie znalazł wielu chętnych, którzy byli skłonni zapłacić aż 125 dolarów za odbitkę. Łącznie udało mu się sprzedać ilość kopii za około 15 tysięcy, co dziś jest kwotą ponad 400 tysięcy dolarów! 

Jeśli spojrzymy na zdjęcie w przybliżeniu, jesteśmy w stanie dostrzec tak wiele detali. Wrażenie robi szczególnie obraz niektórych dzielnic, całkowicie zniszczonych przez żywioł. Widać także, że solidne konstrukcje z cegieł czy betonu mimo wielu uszkodzeń w większości przetrwały trzęsienie oraz pożary. Takie ujęcie udało się uchwycić ponad 110 lat temu i to za pomocą prymitywnych technik! 100 lat po tym wydarzeniu, Ronald Klein zbudował dokładną replikę aparatu Lawrence'a. Mniej więcej z tej samej wysokości, lecz z wykorzystaniem helikoptera wykonana została kolejna panorama miasta. Znamienne jest, że osobą za aparatem był Mark Walsh, prawnuk George'a R. Lawrence'a! Niestety w tym wypadku nie znalazłem kopii w wysokiej rozdzielczości.

fot. Mark Walsh

Źródła:

https://en.wikipedia.org/wiki/George_R._Lawrence
https://www.smartage.pl/trzesienie-ziemi-w-san-francisco-1906/
https://pl.wikipedia.org/wiki/Trz%C4%99sienie_ziemi_w_San_Francisco_(1906)


środa, 13 marca 2019

George Junius Stinney - skazany za niewinność

Tak często łączone hasła prawa i sprawiedliwości nie zawsze idą ze sobą w parze. W dziejach mieliśmy już wiele przypadków, kiedy niewinne osoby skazano na surowe wyroki czy nawet karę śmierci. Jedna z takich mniej znanych historii dotyczy 14-letniego George'a Juniusa Stinney'a Jr. 


fot. N.N


Lata 40. XX wieku w Stanach Zjednoczonych to okres, w którym wciąż panuje segregacja rasowa, w szczególności widoczna w południowych stanach. Choć wielu czarnoskórych żołnierzy walczy na frontach II wojny światowej, to jednak wciąż spotykają się z wykluczeniem, rasizmem (świetnym przykładem tego zjawiska jest nominowany do Oskarów film Mudbound). W samej Ameryce ciemnoskóra ludność musi korzystać z osobnych miejsc w autobusach, kin, hoteli czy restauracji. Na porządku dziennym są wszelkie nadużycia policyjne. Idealnym i niestety tragicznym tego przykładem jest George Junius Stinney.

W 1944 roku w miasteczku Alcolu w Południowej Karolinie dochodzi do morderstwa dwóch białych dziewczynek, 11-letniej Betty June Binnicker i 8-letniej Mary Emmy Thames. Następnego dnia policja zatrzymuje George'a jako podejrzanego. Według funkcjonariuszy chłopiec na posterunku przyznaje się do postawionych mu zarzutów. Wkrótce dochodzi do procesu, który trwa łącznie mniej niż 3 godziny. Ława przysięgłych składająca się jedynie z białych obywateli wydaje werdykt, a sędzia uznaje chłopca winnym, skazując go na karę śmierci. Obrońca nie wykazuje większych chęci pomocy, pomijając nawet opcję odwołania się od wyroku. Po kilku miesiącach dochodzi do egzekucji na krześle elektrycznym. Strażnicy mieli ponoć spore problemy z dostosowaniem krzesła do wątłej budowy ciała chłopca, a w czasie wykonywania wyroku odsłoniła się spod maski przerażona twarz George'a. Stał się on jedną z najmłodszych osób skazanych na karę śmierci. 

Jeszcze przed wyrokiem wiele osób wysyłało do gubernatora stanu listy z prośbą o ułaskawienie. Ten jednak w roku wyborów bał się negatywnej opinii publicznej, przez co odmówił skorzystania z tego prawa. Tuż po wyroku, Catherine, siostra George'a rozpoczęła walkę o dobre imię chłopca. 

Od początku wiele na to wskazywało, że został on niesłusznie skazany. Przede wszystkim obie dziewczynki zabito przez zadanie wielu ciosów ciężką belką kolejową. Wątpliwie, aby chłopiec o wadze ledwie 40 kg mógł dysponować taką siłą. Zeznania policyjne również budzą wiele zastrzeżeń. George miał się ponoć przyznać do uderzenia dziewczynek w obronie własnej. Nie ma z przesłuchań żadnych nagrań, protokołów, jedynie notatki obu policjantów. Wszystko na to wskazuje, że same zeznania zostały wymuszone w czasie tortur. Odmawiając łaski, gubernator argumentował ten fakt, iż obie dziewczynki zostały zgwałcone przez chłopca. Tymczasem żadne badania medyczne nie potwierdzają takiego zdarzenia. 

Dopiero w 2004 roku lokalny historyk, George Frierson zaczął żmudne zbieranie wszelkich informacji na temat chłopca i wydarzeń sprzed 60 lat. Dzięki jego staraniom i ponownym otwarciu sprawy, w 2014 roku sąd orzekł, że George Junius Stinney został niesłusznie skazany na karę śmierci, jak i również nie zagwarantowano mu praw zawartych w konstytucji.  

Tak według filmowców mogła wyglądać egzekucja chłopca:



Źródła:
https://en.wikipedia.org/wiki/George_Stinney








wtorek, 13 marca 2018

Agent Orange - niewidzialny amerykański zabójca

Wojna w Wietnamie z pewnością była jedną z najbardziej brutalnych w II połowie XX wieku. Starcie komunizmu z kapitalizmem przyczyniło się do śmierci kilku milionów osób, dokonując wręcz istnego spustoszenia w tym azjatyckim regionie. Obie strony decydowały się na radykalne metody walki z wrogiem, jednak bez wątpienia najgroźniejsze skutki niosło ze sobą użycie przez siły amerykańskie środków do opryskiwania roślin. Jeden z nich, zwany Agentem Orange, do dziś nęka Wietnamczyków.

fot. Marie Dorigny


Jak zapewne niektórzy czytelnicy wiedzą, siła wojsk Wietnamu Północnego tkwiła przede wszystkim w działaniach partyzanckich prowadzonych w dżungli. To właśnie dżungla, lasy, liczne wioski w ich sąsiedztwie stanowiły bazy operacyjne Wietkongu. Dzięki licznym kanałom przerzutowym, pomocy ludności wiejskiej, partyzanci oraz regularna armia mogły prowadzić działania obronne i zaczepne z wrogiem. Zdając sobie sprawę z naturalnego obrońcy Wietkongu, Amerykanie wpadli na pomysł likwidacji chroniącej ich roślinności.

W tym celu do Wietnamu zaczęto sprowadzać ogromne ilości herbicydów. Jest to rodzaj pestycydów, których zadaniem było wyniszczenie drzew, pól uprawnych. Do początku lat 70. w ramach operacji Ranch Hand na wietnamskie pola i lasy zrzucono ponad 70 mln litrów herbicydów. Przyjmuje się, że spryskano około 1/4 Wietnamu Południowego, obszar, na którym mieszkało 4,5 miliona osób. Pestycydy miały działać niczym trujący napalm, skutecznie eliminując kryjówki i zaplecze żywieniowe Wietkongu. Ogromną część zrzuconych pestycydów stanowił Agent Orange. Jego nazwa wzięła się od koloru oznaczeń na beczkach, w którym go przechowywano. Mamy tutaj do czynienia z niezwykle silnym defoliantem, który całkiem szybko i skutecznie niszczył rośliny szerokolistne, uprawy warzywne, krzewy i drzewa liściaste. Jest on w stanie niszczyć młode drzewa w ciągu 3-4 tygodni. 

Dopiero po pewnym czasie okazało się, że Agent Orange zawierał TCDD – groźną dioksynę, która ma szkodliwy wpływ na zdrowie ludzi. Badania dowiodły, że okres połowicznego zaniku tej dioksyny w ciele człowieka wynosi ok. 10-15 lat, natomiast w wodach gruntowych wydłuża się nawet do ponad 100 lat. Dodatkowo odkłada się w tłuszczu zwierząt, przez co oczywiście wędruje w górę łańcucha pokarmowego. Nie trzeba w tym wypadku przypominać, że ogromne ilości tego środka dostały się do wód gruntowych, przez co będą nadal aktywne przynajmniej przez najbliższe 50 lat. 

Agent Orange ma potworny wpływ na ludzki organizm. Przede wszystkim ma zgubny wpływ na nasze geny. Po zakończeniu wojny szybko zaczęto zauważać gigantyczny wzrost liczby zachorowań na nowotwory, jak i narodzin chorych oraz zdeformowanych dzieci. Czynnik ten powoduje charakterystyczne zmiany wyglądu twarzy, deformacje płodów, poronienia, upośledzenia oraz niedorozwój. Defekty genetyczne sprawiły, że kilka pokoleń musi żyć z piętnem różnych chorób i zmian cielesnych. Wietnamskie władze oszacowały, że od czasu zakończenia wojny w wyniku kontaktu z Agentem Orange, śmierć poniosło około 400 tysięcy osób, a na świat przyszło ponad pół miliona dzieci z wadami genetycznymi. Wietnamskie Stowarzyszenie Ofiar Agent Orange (VAVA) twierdzi, że obecnie w Wietnamie żyje blisko 3 miliony ludzi dotkniętych działaniem substancji. 

fot. Marie Dorigny



Oczywiście do dziś rząd amerykański nie chce oficjalnie uznać, że Agent Orange ma wpływ na wymienione wyżej cierpienia. Zaakceptowanie wyników badań byłoby dla Amerykanów jednoznacznym przyznaniem się do stosowania broni chemicznej, a co za tym idzie, popełnienia zbrodni wojennej. Amerykańscy weterani, którzy mieli styczność z Agentem Orange, już w latach 80. wywalczyli odszkodowanie w wysokości 180 mln dolarów. Mimo składania pojedynczych i zbiorowych pozwów Wietnamczyków, wszystkie są konsekwentnie oddalane przez amerykańskie sądy. 

Zapewne nigdy nie doczekamy się ukarania winnych czy też stosownego programu pomocy dla Wietnamu ze strony Stanów Zjednoczonych. 

Zaprezentowane zdjęcia zostały wykonane w 1990 roku przez francuską fotografkę, Marie Dorigny. Mimo upływu blisko 30 lat, nadal mieszkańcy wielu wiosek czy miast wietnamskich borykają się z podobnymi problemami. 

Źródła:
http://fakty.interia.pl/swiat/news-trzy-pokolenia-ofiar-agent-orange,nId,1888721
http://hoga.pl/dobry-temat/agent-orange-czyli-wojna-zbiera-zniwo-po-40-latach-od-jej-konca/
http://bejsment.com/2012/03/13/do-ass/

wtorek, 26 września 2017

Powieśmy słonia, czyli ludzkie okrucieństwo w czystej postaci

Niestety ludzkie okrucieństwo wobec zwierząt jest czymś, co towarzyszy nam od dziejów i niestety będzie nadal obecne w naszym świecie. Przez wieki dopuszczaliśmy się różnych barbarzyńskich metod, które doprowadziły do wyginięcia lub bliskiego unicestwienia wielu gatunków zwierząt. Zazwyczaj o wielu takich rzeczach się nie mówi. Dziś zaprezentuję wydarzenia, do których doszło 100 lat temu w Stanach Zjednoczonych.

fot. nn


Zanim na świecie pojawiła się telewizja, internet, jednym z podstawowych źródeł rozrywki, miejscem, w którym można było zobaczyć popisy kaskaderskie, egzotyczne zwierzęta, był cyrk. Przełom XIX i XX wieku to wspaniała era grup cyrkowych, które przyciągały na swe występy setki, tysiące ludzi z wsi i miasteczek. Jedną z takich ekip było Sparks World Famous Shows. Ta amerykańska grupa była jedną z najpopularniejszych na początku XX wieku, a dzięki rozwojowi kolei mogła dotrzeć do wielu mniej dostępnych miejscowości w Stanach Zjednoczonych.

Już w tamtym czasie Charlie Sparks był jedną z najbardziej znanych i szanowanych postaci w świecie cyrkowym. Z biegiem lat udało mu się stworzyć grupę cyrkową, której cały dobytek mieścił się w 15 wagonach kolejowych. Niewątpliwie największą ozdobą cyrku była Mary. Ta 5-tonowa słonica indyjska reklamowana była jako „Największe zwierze na Ziemi”. Znana byłą z tego, że była większa niż Jumbo – największy słoń konkurencyjnego cyrku. Widzowie tłumnie przybywali na pokazy, gdzie wykonywała przeróżne sztuczki: stawała na głowie, grała na instrumentach muzycznych czy w baseball.

Wszystko to miało się zmienić pewnego wrześniowego dnia 1916 roku. Sparks zatrudnił do opieki nad słoniami nowego pracownika. Walter Eldridge nie miał wcześniej styczności z tak dużymi zwierzętami. Od samego dyrektora i kilku innych pracowników otrzymał wytyczne, iż ma się niezwykle ostrożnie obchodzić ze zwierzętami. Któregoś dnia idąc z nimi do wodopoju, popełnił śmiertelny błąd. Mary zauważyła nagle kawałek arbuza, po którego zdecydowała się sięgnąć. Mężczyzna nieroztropnie szarpnął słonicę za ucho hakiem na wysięgniku. Ta rozsierdzona chwyciła go trąbą, rzuciła o ziemię, a następnie roztrzaskała czaszkę jedną ze swych nóg.

Przerażony i jednocześnie rozgniewany tłum ruszył na zwierzę w celu linczu. Lokalny kowal próbował nawet zastrzelić słonia z dubeltówki, jednak gruba skóra odporna była na działanie śrutu. Sparksowi udało się uspokoić zwierzę, aczkolwiek wieść o morderczym słoniu szybko rozprzestrzeniła się po okolicy. Zazwyczaj w takich sytuacjach słoń zostaje sprzedany do innego miejsca, jednak zła sława z pewnością uniemożliwiłaby tę czynność. Na domiar złego lokalna prasa podchwyciła temat, nazywając słonia „Morderczą Mary”, jednocześnie przypisując jej inne zbrodnie. Wszystko to wpłynęło na fakt, iż wiele miejscowości jednoznacznie zakazało wstępu grupie z takim słoniem.

Właściciel cyrku, który doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji finansowych, podjął się jedynej dla niego słusznej wersji – należy zabić Mary! Było to dla niego jednak trudne zadanie. Po pierwsze, słonica była w jego cyrku przez blisko 20 lat, przez co dosyć mocno zżył się ze zwierzęciem. Po drugie, ciężko było znaleźć sposób jej uśmiercenia. Broń okazała się nieskuteczna, zwierzę wyczułoby truciznę w jedzeniu. W końcu zdecydowano się na bardzo bestialski sposób, a mianowicie powieszenie słonia.

W okolicy znaleziono wielki dźwig kolejowy, który miał posłużyć za narzędzie egzekucji. 13 września Mary została przewieziona koleją do pobliskiego miasta Erwin. Tam na publiczną egzekucje czekało ponad 2500 osób. Słonica podejrzewała coś złego, zawodząc całą drogę do miejsca stracenia. Inne słonie cyrkowe zostały zabrane w odosobnione miejsce. Nogi zwierzęcia zostały przykute łańcuchami do torów. Następnie założono jej na szyję wielką pętlę. Gdy dźwig uniósł Mary, okazało się, że zapomniano o łańcuchach! Świadkowie wspominali o dźwięku rozrywanych ścięgien, a następnie łamanych kości, gdy lina pękła. Oszołomiony słoń czekał w bólu na drugą próbę, która już „na szczęście” okazała się pomyślna. Po kilku minutach Mary uduszona została za pomocą drugiej liny z dźwigu. Następnie jej ciało zostało zakopane nieopodal toru.

Nie da się ukryć, że był to przykład jednej z najbardziej bezsensownych zbrodni i egzekucji w dziejach. Dobitnie pokazuje, do czego zdolni są ludzie, zwłaszcza w przypadku zwierząt.

Jedynym pozytywem w całej historii jest fakt, iż mieszkańcy Erwin z czasem zdali sobie z tego niepochlebnego czynu. Dziś znajduje się w mieście specjalny rezerwat dla słoni i innych zwierząt cyrkowych, które mogą tam w spokoju dożyć reszty swych dni.

Źródła: https://cozahistoria.pl/egzekucja-slonicy-mary-kuriozalny-wyrok

http://altereddimensions.net/2016/the-town-that-hanged-an-elephant-the-macabre-story-behind-murderous-marys-dreadful-execution

http://themoonlitroad.com/murderous-mary/









sobota, 6 maja 2017

The Kiss of Life

W szeroko rozumianej sztuce, w tym także fotografii pocałunek najczęściej prezentowany był i jest jako forma uczuciowego zbliżenia dwóch osób. Zdarzały się od tego oczywiście wyjątki, jak choćby pocałunki śmierci. Również i w tym wypadku mamy do czynienia z obrazem, który na pierwszy rzut oka może nam się kojarzyć z czymś powszechnym, jak na dzisiejsze czasy, choć w ujęciu LGTB. Historia kryjąca się za nim jest jednak zupełnie odmienna.

fot. Rocco Morabito

Nie od dziś wiadomo, że z prądem nie ma żartów. Jakakolwiek bezpośrednia styczność z wysokim napięciem kończy się zwykle poranieniem lub śmiercią. Dlatego też elektryk zajmujący się pracą na wysokościach, to jeden z najniebezpieczniejszych zawodów. Przekonał się o tym Randall Champion. W 1967 roku podczas pracy na jednym ze słupów energetycznych został on porażony prądem o sile 4 tysięcy voltów. Ponieważ zgodnie z procedurami był w tym czasie przypięty pasami, jego ciało zawisło na wysokości wielu metrów.

Świadkiem tego zdarzenia był J.D. Thompson, inny pracownik energetyki. Chwilę po wypadku wspiął się na słup w celu ratowania życia kolegi. Ponieważ Champion zwisał głową w dół, niemożliwym było przeprowadzenie prawidłowej resuscytacji. W związku z tym mężczyzna zdecydował się na klasyczną metodę usta-usta. Wykonywał ją aż do wyczucia pulsu u kolegi. Po tym czasie sprowadził ciało na dół i kontynuował pomoc do czasu przyjazdu pogotowia.

Traf chciał, że w tym samym czasie na miejscu zjawił się Rocco Morabito, fotoreporter lokalnej gazety. Akurat wracał ze strajku kolejarzy. Kiedy ujrzał całe wydarzenie, momentalnie sięgnął po aparat. Gdy wykonywał serię kilku zdjęć, usłyszał nagle od jednego z mężczyzn: „on oddycha!". Okazało się, że mimo wysokiego napięcia stan pracownika energetyki jest stabilny. Nie tylko przeżył porażenie prądem, lecz dane mu było cieszyć się życiem przez kolejne 35 lat.


Fotografia zatytułowana „The Kiss of Life” szybko trafiła na okładki wielu dzienników na całym świecie, a sam Morabito, nieznany nikomu fotograf, otrzymał za nią nagrodę Pulitzera.  

Źródła:
http://rarehistoricalphotos.com/kiss-life-utility-worker-giving-mouth-mouth-co-worker-contacted-high-voltage-wire-1967/
http://dziwowisko.pl/slynne-zdjecie-kiss-of-life/

środa, 19 kwietnia 2017

Budd Dwyer - śmierć na wizji

Wielokrotnie spotykaliśmy się z sytuacją, kiedy ktoś został niesłusznie skazany. Dla sporej ilości osób oznaczało to pobyt w więzieniu, utratę dotychczasowego życia, a nawet karę śmierci. Fałszywe zeznania, błędy proceduralne to niestety codzienność w sądownictwie wielu krajów. Do takiej sytuacji doszło 30 lat temu w Stanach Zjednoczonych, kiedy to Budd Dwyer został skazany za przyjęcie rzekomej łapówki. Wszystko skończyło się tragicznie. 



fot. Paul Vathis

R. Budd Dwyer był lokalnym politykiem, skarbnikiem stanowym w Pensylwanii. W 1980 roku w tym miejscu dokonano odkrycia, iż przez wiele lat z powodu błędu urzędnicy państwowi nadpłacali podatek federalny. Zdecydowano się wtedy na przetarg, dzięki któremu wybrana firma księgowa miała za kilka milionów dolarów dokonać obliczeń wynagrodzeń każdego pracownika. Wkrótce okazało się, że J.R. Torquato Jr. oraz W.T. Smith, starając się o kontrakt stanowy, oferowali urzędnikom łapówki. W maju 1984 roku kontrakt rzeczywiście został przyznany firmie prowadzonej przez Smitha.

W 1986 roku sprawa jednak wypłynęła na jaw, a jednym z podejrzanych był właśnie R. Budd Dwyer. Został oskarżony o przyjęcie 300 tysięcy dolarów łapówki za wyświadczenie przysługi. Początkowo prokurator okręgowy zaproponował Dwyerowi przyznanie się do przyjęcia łapówki. Dzięki temu poprzez współpracę z wymiarem sprawiedliwości miał stracić swój urząd i otrzymać maksymalnie pięć lat więzienia. Polityk odmówił jednak, przez co został uznany winnym. Groziło mu w związku z tym nawet do 55 lat i 300 tysięcy dolarów grzywny. Przez cały czas Dwyer twierdził jednak, że jest niewinny.

Specjalnie w związku z tym zwołał 22 stycznia 1987 roku konferencję prasową. Znalazł się na niej także Paul Vathis, fotograf AP. Jednocześnie konferencja była transmitowana na żywo przez kilka stacji telewizyjnych. Dwyer zamiast ogłoszenia rezygnacji z pełnionej funkcji, nadal utrzymywał, że został wrobiony. Podczas konferencji powiedział:

"Dziękuję Panu za 47 lat ekscytujących zmian, stymulujących doświadczeń, wiele szczęśliwych chwili, a ponad wszystko, za najwspanialszą żonę i dzieci, które byłyby marzeniem każdego mężczyzny. Teraz moje życie się zmieniło, bez żadnego powodu. Ludzie (...) wiedzą, że jestem niewinny i chcą pomóc. Ale w tym kraju, w najwspanialszej demokracji na świecie, nic nie mogą uczynić, by uchronić mnie przed oskarżeniem o przestępstwo, którego nie popełniłem. Niektórzy z nich nazywają mnie Hiobem naszych czasów, a sędziego Malcolma Muira porównują do średniowiecznych sędziów. Stwierdził on, że (...) kara więzienia dla mnie będzie działać odstraszająco na innych urzędników publicznych. Nie sądzę jednak, aby kara ta odstraszała tych, którzy mnie znają, bo wiedzą oni, że nie zrobiłem nic złego. Jestem ofiarą publicznych oskarżeń, a więzienie byłoby tu amerykańskim gułagiem. Proszę tych, którzy mi wierzą (...), by pracowali niestrudzenie nad stworzeniem w Stanach Zjednoczonych wymiaru prawdziwej sprawiedliwości i oczyszczeniem mnie z zarzutów, tak by moja rodzina (...) nie była naznaczona tą niesprawiedliwością, której się wobec mnie dopuszczono (...)."

                                                                                                           tłumaczenie za cba.gov.pl

Tuż po odczytaniu listu, wręczył każdemu z członków swego zespołu kopertę. Okazało się, że w jednej z nich był list pożegnalny do żony, w drugiej dokument o przekazaniu organów do przeszczepów, a w trzeciej list do Roberta P. Casey'a, jego następcy. Tuż po tym wyciągnął z papierowej torebki rewolwer Magnum, kaliber .357 i pociągnął za spust, strzelając sobie w usta.

Całość tych wydarzeń uchwycił na czarno-białej kliszy Paul Vathis. Za swe zdjęcie otrzymał nagrodę World Press Photo 1988. Jednocześnie moment samobójstwa obejrzało wiele osób przed telewizorami. Do dziś uznaje się zarejestrowane chwile za jedne z najbardziej tragicznych w historii amerykańskiej telewizji. 

fot. Paul Vathis




Zdjęcia z tego wydarzenia wpłynęły także na zmianę w fotografii prasowej, gdyż od tego czasu agencja Associated Press nadała rozporządzenie, aby wszystkie materiały dla niej rejestrowane były na kolorowych kliszach.

Po wielu latach okazało się, że Budd Dwyer rzeczywiście był niewinnym człowiekiem, którego obciążyły fałszywe zeznania W.T. Smitha. 

Źródła:
https://cba.gov.pl/pl/newsy-serwisu-antykorup/2365,Samobojstwo-na-wizji.print
https://pl.wikipedia.org/wiki/Budd_Dwyer





niedziela, 9 kwietnia 2017

Milimetry od śmierci!

Sport, zwłaszcza drużynowy, często wiąże się z ryzykiem kontuzji. Sytuacje złamanych kości, naderwań, skręceń są na porządku dziennym. Jednak to, co przytrafiło się Clintowi Malarchukowi, na trwałe zapisało się w historii hokeja. To prawdziwy cud, że tego dnia bramkarz Buffalo Sabres nie pożegnał się z życiem.


fot. Craig Melvin

Hokej od samego początku stał się efektowną, a przy tym niezwykle niebezpieczną dyscypliną sportową. Dowodzi tego chociażby zdjęcie Terryego Sawchuka, który przez większość swej kariery bramkarskiej grał bez ochronnej maski.

fot. Ralph Morse
Bramkarze narażeni byli na silne uderzenia krążka hokejowego, a także kontakt z atakującymi graczami. Dziś chronieni są przez liczne elementy wyposażenia, które okazują się jednak czasem zawodne. Doświadczył tego Clint Malarchuk. 22 marca 1989 roku meczu pomiędzy St. Louis Blues i Buffalo Sabres omal nie przypłacił życiem. Podczas gry Steve Tuttle oraz Uwe Krupp zderzyli się ze sobą na wysokości bramki pilnowanej przez Malarchuka. Nieszczęśliwie obaj wpadli na bramkarza, a łyżwa Tuttle'a przecięła mu tętnicę.

Nagle cała hala zamarła. Widzom ukazał się widok broczącego krwią Clinta. Był to przerażający obraz, który na myśl przywoływał bardziej sceny z krwawych horrorów. Zanotowano wiele przypadków omdleń, problemów z sercem, a niektórzy zawodnicy zaczęli wymiotować. Malarchuk był pewien, że umiera. Jego jedynym pragnieniem było opuszczenie lodu, gdyż wiedział, że w telewizji mecz ogląda jego matka. Jak sam stwierdził potem, nie chciał, aby widziała jego ostatnie chwile. Kazał wtedy przekazać, że ją kocha oraz wezwał księdza.

Na całe szczęście życie uratował mu Jim Pizzutelli, trener od przygotowania fizycznego. W czasie wojny w Wietnamie służył on jako medyk. Szybko zatamował krwotok tętniczy, dzięki czemu dał hokeiście czas do przybycia lekarzy. Do tego momentu stracił on ponad 1,5 litra krwi! W czasie podróży do szpitala Malarchuk był cały czas świadomy, a nawet żartował, że chciałby wrócić na trzecią tercję. Lekarze musieli założyć mu aż 300 szwów, aby zaszyć 15-centymetrową ranę. Okazało się, że brakowało około 3 milimetrów, aby bramkarz wykrwawił się w ciągu minuty na oczach kibiców.

Zaledwie kilka tygodni po tym incydencie, powrócił na taflę i kontynuował karierę do 1997 roku.

Warto zapoznać się także z materiałem wideo:


Źródła:
https://en.wikipedia.org/wiki/Clint_Malarchuk







poniedziałek, 10 października 2016

Joe Masseria - As pik

Okres dwudziestolecia międzywojennego w Ameryce to dla wielu z nas przede wszystkim symbol mafijnych porachunków. Były to czasy, kiedy w największych miastach królowali tacy gangsterzy, jak  Al Capone, Frank Costello, Albert Anastasia, Salvatore Lucania czy Vito Genovese. Dla wielu przywódców oraz członków gangów wojna zakończyła się tragicznie. Jednym z najbardziej ikonicznych zdjęć tego okresu jest ciało Joe Masserii z asem pik w dłoni. 


fot. NN

Przełom XIX i XX wieku był okresem niezwykle silnej działalności grup mafijnych w Stanach Zjednoczonych. Kraj ten jako tygiel kultur był wręcz wymarzony do prowadzenia ciemnych interesów. Często obok siebie znajdowały się i konkurowały ze sobą mafie: sycylijska, rosyjska, irlandzka. Największy wpływ na rynku miały oczywiście włoskie mafie, które często konkurowały ze sobą o władzę, pociągając za sobą rzesze ofiar. 

Giuseppe „Joe Boss” Masseria pochodził z Sycylii, jednak na początku XX wieku musiał uciekać do Ameryki przed lokalnym wymiarem sprawiedliwości. Od samego początku nowego życia znany był jako typ spod ciemnej gwiazdy. Po przesiedzeniu pewnego czasu w więzieniu za rozboje i włamania przyłączył się do gangu braci Morellich z Nowego Jorku. Gdy liderzy mafii zostali aresztowani, szybko rozpoczął on przejmowanie władzy. Był to początek jego drogi na sam szczyt. W krótkim czasie udało mu się uzyskać tytuł capo consigliere, czyli doradcy dla wielu mafijnych rodzin. W pewnym czasie dążył nawet do bycia szefem wszystkich szefów. Na przełomie lat 20 i 30.  udało mu się podporządkować cały Brooklyn jak i Bronx. Jego zakusy na coraz to większe terytoria oraz władze nad innymi doprowadziły do wybuchu otwartego konfliktu.

Słynna już dziś wojna castellammaryjska toczona w 1929–1931 pomiędzy Masserią a Salvatorem Maranzaną o dominację w NY, przyczyniła się nie tylko do śmierci ich obu, lecz też sporych zmian w strukturach mafijnych. 15 kwietnia 1931 roku Joe Masseria znajdował się w swej ulubionej restauracji „Nuova Villa Tamaro”, mieszczącej się na Coney Island. W pewnym momencie do knajpy wpadło kilku zabójców, którzy dokonali szybkiej egzekucji na bossie mafijnym. Policja na miejscu zastała zakrwawione ciało Masserii, który w swej prawej dłoni trzymał asa pik, będącego symbolem śmierci. Do dziś nie wiadomo, czy faktycznie w chwili śmierci gangster trzymał tę kartę w dłoni czy też została ona podłożona przez fotografa. Jest to dziś jedno z najbardziej symbolicznych zdjęć tamtego okresu. 

Scena ta była kilkukrotnie odtwarzana w filmach i serialach, jak choćby w Boardwalk Empire.


Źródła:
http://www.nytimes.com/2012/07/01/nyregion/answer-to-a-question-about-a-mobsters-death-in-coney-island.html?_r=0
https://pl.wikipedia.org/wiki/Joe_Masseria
http://sledczy.focus.pl/afery-kryminalne/mafijne-obyczaje-38

piątek, 23 września 2016

David Kirby - historia, która na zawsze zmieniła podejście do AIDS

Są takie wydarzenia, zdjęcia, które nagle zmieniają nasz światopogląd, dają spojrzenie na pewne sprawy z innej perspektywy. Takim momentem była śmierć Davida Kirby'ego, chorego na AIDS. Miało to miejsce w czasach, gdy choroba ta była zupełnie inaczej postrzegana niż dziś. 


fot. Therese Frare


Przez całe lata 80. HIV oraz AIDS traktowano jako karę, coś przeznaczonego dla narkomanów i homoseksualistów. Osoby chore skazywane były na ostracyzm, wykluczenie. Często rodziny wyrzekały się swych bliskich będących nosicielami. Niestety z roku na rok chorych przybywało, a co za tym idzie także i ofiar śmiertelnych. Mimo pierwszych optymistycznych prognoz stworzenia szczepionki w ciągu dwóch lat, do dziś takowej nie wynaleziono, a na całym świecie nadal sporo osób umiera na tę straszliwą chorobę. Opinia społeczna inaczej dopiero zaczęła spoglądać na to zjawisko, kiedy Magic Johnson, koszykarz NBA, przyznał się do bycia zarażonym wirusem HIV. Rok wcześniej doszło jednak do innego przełomowego wydarzenia.

W grudniu 1990 roku magazyn LIFE opublikował zdjęcie autorstwa Therese Frare, prezentujące ostatnie chwile 32-letniego Davida Kirby'ego. Fotografia została wykonana w kwietniu tego samego roku w Columbus, w hospicjum dla chorych na AIDS. Od razu stała się jedną z ikon tej choroby oraz przyczyniła się do zmiany w społecznym myśleniu.

Therese Frare na początku 1990 roku będąc studentką Uniwersytetu w Ohio, zaczęła pracować jako wolontariusz w hospicjum. Poznała tam Petę, który jako osoba biseksualna i zakażona zajmował się chorymi pacjentami. Dzięki niemu poznała właśnie Davida. Na początku lat 80. był on aktywistą społecznym na rzecz osób homoseksualnych. Z tego też powodu zerwał kontakt z rodziną. Kiedy jednak dowiedział się, że jest nosicielem wirusa, odnowił relacje. Zapytał się swych rodziców, czy może wrócić do domu, gdyż chciał umrzeć w otoczeniu bliskich. 

W dniu śmierci Davida, przyjechałam z wizytą do Pety. Zaprowadził mnie wtedy do niego. Zostałam jednak na zewnątrz, aby nie przeszkadzać rodzinie. W pewnym momencie podeszła do mnie jego mama i spytała, czy nie zrobię zdjęć osobom, które przyszły pożegnać jej syna. Weszłam do pokoju i zatrzymałam się w rogu. Przez ten czas cicho fotografowałam te wydarzenia. Po wszystkim zdałam sobie sprawę, że byłam świadkiem naprawdę czegoś niezwykłego. Gdy spytałam kiedyś Davida, czy mogę zrobić mu zdjęcia, odpowiedział, że nie ma sprawy, dopóki nie będą one robione dla zysku. Nigdy nie wzięłam za nie żadnych pieniędzy. 

Jest to niezwykle poruszający i przejmujący obraz. Widok zrozpaczonego ojca żegnającego się ze swym synem to coś, czego nie powinno się nikomu życzyć. Jest to straszne zwieńczenie niebywałego okresu, w którym rodzice Davida musieli być świadkami wyniszczenia ich syna. Zdjęcie to pokazuje tragedię osób chorych na AIDS, które poddawane są ogromnemu cierpieniu. Ciało Davida, a raczej to, co z niego zostało, wraz z zrozpaczonym ojcem nasuwa mi na myśl biblijne obrazy, zwłaszcza mękę Chrystusa. Na ironię zakrawa fakt, że współczesna pieta dotyczy osób piętnowanych przez kościół. 

2 lata później przyszedł też i czas na Petę. Rodzina Davida w dowód wdzięczności za okazaną pomoc swemu synowi towarzyszyła jego koledze do ostatnich chwil. Zdjęcie Frare bardzo szybko wywołało ogromne poruszenie w społeczeństwie. Szacuje się, że do dziś zobaczyło je ponad miliard osób. Dzięki niemu wiele osób zmieniło swe nastawienie do tej choroby, a także zdecydowało zrobić sobie test na obecność wirusa. W 1991 roku zdjęcie to zostało nagrodzone w konkursie World Press Photo. 

W 1992 roku firma Benetton za zgodą rodziny wykorzystała podkoloryzowaną wersję fotografii do swej kampanii reklamowej, co spotkało się z krytyką ze strony środowisk katolickich (zawsze musi być jakieś ale) oraz środowiska LGBT.  







fot. 2-5. Therese Frare


Źródła:
http://time.com/3503000/behind-the-picture-the-photo-that-changed-the-face-of-aids/#1
http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,20003147,zycie-w-czasach-aids-historia-plagi.html
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,8173332,Zdjecie__ktore_zmienilo_obraz_AIDS__Magazyn_LIFE_przypomina.html
http://rarehistoricalphotos.com/father-son-deathbed-david-kirby-1989/







czwartek, 22 września 2016

Historia pewnego crowdfundingu

Dziś będzie trochę nietypowo. Przede wszystkim ze względu na to, że pierwszy raz zagości na blogu zdjęcie ze smartfona. Ponadto będzie ono dotyczyło historii świeżej, pewnego starszego pana, który przekonał się, jak wielką mocą dysponuje zjawisko crowdfundingu. 


fot. Joel Cervantes Macias

Joel Cervantes Macias podczas spaceru ulicami Chicago zauważył pewnego starszego pana sprzedającego lody. Byłby to widok jak co dzień, jednak w tym wypadku scena wręcz chwyta za serce. Widzimy staruszka ledwo pchającego swe główne źródło utrzymania. Osoba w takim wieku winna wypoczywać na emeryturze, zamiast ciężko pracować w sytuacji, gdy zdrowie odmawia już posłuszeństwa. Zdjęcie to w pewnym sensie nasuwa mi na myśl motywy mityczne lub biblijne, gdy człowiek musiał zmagać się ze swym losem, przeciwnościami.

Joel poruszony tą sytuacją, podszedł do starszego mężczyzny, by dowiedzieć się czegoś o nim. Okazało się, że postać ze zdjęcia to 89-letni Fidencio Sanchez, który od ponad 20 lat razem ze swą żoną sprzedaje lody na ulicy. Niestety od pewnego czasu jego małżonka poważnie choruje, dlatego też musi on samemu przemierzać miejskie ulice w celach zarobkowych, aby zapłacić za leki i rachunki. 

Joel postanowił od razu kupić od starszego pana trochę lodów za 50 dolarów. Po wrzuceniu zdjęcia na Facebooka, zauważył spore poruszenie wśród swych znajomych. Zmotywowało go to do otwarcia projektu na jednej ze stron crowdfundingowych. Za cel obrał sobie 3 tysiące dolarów. Oczywiście internauci nie zawiedli w tym momencie. Nie tylko szybko zebrano całą kwotę, lecz trochę przekroczono budżet. Dziś na koncie znajduje się blisko 400 tysięcy! W całą akcję zaangażowało się ponad 17 tysięcy osób, a to jeszcze nie koniec! Po raz kolejny okazało się, jak wielka moc kryje się w takich serwisach społecznościowych. 

Historia szybko obiegła nie tylko amerykańskie, lecz i światowe media. Z przeprowadzonych wywiadów dowiedziano się, że życie nie oszczędziło tego mężczyzny. Jako sierota musiał pracować od 13. roku życia, co robi do dnia dzisiejszego. Mimo podeszłego wieku cieszy się z każdej wykonywanej pracy. 



Źródła:
http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,20715607,dzieki-temu-zdjeciu-los-89-latka-w-koncu-sie-odmieni.html#Czolka3Img
https://www.gofundme.com/2am4q7kk
http://edition.cnn.com/2016/09/12/us/popsicle-seller-chicago-fidencio-sanchez/
http://www.telegraph.co.uk/news/2016/09/12/well-wishers-raise-115000-in-two-days-for-hunched-89-year-old-ic/






niedziela, 18 września 2016

Pożar na Marlborough Street

W mediach często spotykamy się z historiami określanymi mianem "o włos od tragedii". Niestety czasem zdarzają się też i takie, kiedy to dosłownie sekundy dzieliły ludzi od ratunku. Jedna z nich wydarzyła się 22 lipca 1975 roku na Marlborough Street w Bostonie.


fot. Stanley Forman

Tego dnia w jednej z kamienic doszło do wybuchu pożaru. Na miejscu niezwykle szybko zjawiły się jednostki straży pożarnej. W pewnym momencie zauważono dwie osoby na piątym piętrze. 19-letnia Diana Bryant wraz z 2-letnią chrześnicą, Tiarą Jones zostały uwięzione przez ogień, bez możliwej drogi ucieczki. Strażak, Robert O'Neil po dostaniu się na dach kamienicy, postanowił za pomocą opuszczonej drabiny bezpiecznie ewakuować uwięzione.

Cała sytuacja była obserwowana przez tłum gapiów, w którym to znajdował się Stanley Forman, fotoreporter Boston Herald. W momencie, gdy strażak znalazł się na balkonie i przygotowywał się do przetransportowania dziewczyn na drabinę, nieoczekiwanie konstrukcja runęła. Zarówno Diana jak i Tiara bez żadnej asekuracji spadły z wysokości ponad 15 metrów. 19-latka trafiła do szpitala z poważnymi obrażeniami całego ciała i niestety nie udało się jej uratować. Szczęście w nieszczęściu, mała dziewczynka upadła na ciało swej matki chrzestnej, dzięki czemu cudem przeżyła. 

Tak oto całą sytuację relacjonował potem fotograf:

Pobiegłem na tył budynku, a kiedy spojrzałem w górę, zobaczyłem kobietę i dziecko na schodach przeciwpożarowych. W międzyczasie, strażak Bob O'Neil wspiął się na dach i zobaczył tą samą parę na drodze ewakuacyjnej. Standardowo wybrałem rutynowe miejsce i pozycję do robienia zdjęć. W momencie sięgania przez strażaka po drabinę, całość konstrukcji zawaliła się. Instynktownie zacząłem robić zdjęcia, lecz w momencie samego upadku odwróciłem wzrok. Nie chciałem widzieć ich uderzających o ziemię. Cały się trząsłem. Nie chciałem się także udać potem na miejsce tragedii. 

Fotografia szybko została opublikowana w Boston Herald. Choć wzbudziła wiele kontrowersji, to jednak w przeciągu 24 godzin władze miejskie zdecydowały się na poważne zmiany w zabezpieczeniach przeciwpożarowych, zwłaszcza w zakresie dróg ewakuacyjnych. Za ich śladem podążyły także inne amerykańskie miasta. 

Za swe zdjęcia Forman otrzymał w 1976 roku prestiżową Nagrodę Pulitzera.




fot. 2, 3. Stanley Forman

Źródła:
http://www.o2.pl/artykul/nic-nie-zapowiadalo-tej-tragedii-byli-juz-o-krok-gdy-5921195884487809a
https://en.wikipedia.org/wiki/Fire_Escape_Collapse
http://rarehistoricalphotos.com/mother-daughter-falling-fire-escape-1975/