piątek, 25 grudnia 2020

 

Przychodzą takie momenty, że odczuwasz totalną pustkę, wręcz niechęć do kontynuacji swojej pracy. Niezwykle długo zabierałem się do napisania tego tekstu. Nie wiem nawet, ile razy bezskutecznie do niego siadałem. Chyba w końcu przyszedł najwyższy czas, aby się z nim uporać.




Przez długi czas zastanawiałem się, od czego tu zacząć. Myślałem, czy napisać o wszystkim, jednak uznałem, że jest to coś mojego, co zostanie tylko we mnie. Są bowiem takie momenty w życiu, które sprawiają, że twoje życie zawala się niczym domek z kart. Tak też miałem w czerwcu 2019 roku. Zabawne-smutne jest to, że oba zdarzenia związane były z telefonami.

Któregoś czerwcowego dnia, z samego rana dostaje telefon od mamy: Cześć, czy mógłbyś do mnie przyjechać? Idę do szpitala na operację. Szybko oczywiście, pełen obaw docieram na miejsce. Drzwi otwiera mi mama z cewnikiem zawieszonym u pasa: wykryli u mnie guza za jelitami, w poniedziałek będę mieć operację. Wielce zaniepokojony wysłuchuję całej historii, nastawiam się na trudne czasy.

Na drugi dzień zaczyna się epizod/historia, który potrwa przez miesiąc. Akurat w tym okresie klienci gonią jak szaleni, więc ponad 30 dni upłynie mi na nadmiernej pracy i 1/2 wizytach dziennych w szpitalu. Z każdym dniem czuję się już u kresu sił, jednak załączam kolejne rezerwy. To jest właśnie ten okres, który chcę zachować dla siebie, gdyż jest zbyt ciężki do opisania. Szpital w Czeladzi w tym nie pomaga (jak chcecie, to możecie mnie pozwać o pomówienie, że Was kur... nie było stać na zbiornik do pompy na ropę). Mimo wszystko zachowuję resztki nadziei. W lipcu do szpitala przybywa delegacja sióstr od mamy. Kilka dni później dociera jeden z jej braci. Jak zawsze, koło 14:00 żegnam się i mówię, że zobaczymy się jutro. Wieczorem dzwoni do mnie siostra z informacją, że z mamą jest gorzej. Ja po 20 siedzę dalej w pracy i mówię, żeby się nie przejmowała, jutro będzie lepiej.

Dzień później, godzina 6 rano telefon: Dzień dobry, tu Czeladź Szpital, proszę czekać na przekierowanie do lekarza. Już wiem, wiem kurwa, co za chwilę usłyszę! Dzień dobry, pani Strączek zmarła. I nagle czujesz, jak wszystko wokół ciebie się wali. Bez namysłu wsiadam w autobus i jadę do mojej siostry i cioci, aby im przekazać wieści, zanim same z rana pójdą do szpitala. Dopiero ostatnio odkryłem, że czułem się wtedy dokładnie jak Will, bohater filmu 1917, który nagle traci przyjaciela i trafia do ciężarówki pełnej żartujących między sobą żołnierzy (sorry za spoilery). Wtedy tak właśnie się czułem – wytrzymaj, dasz radę, tylko nie rozklej się w autobusie. I nagle przybywasz z najgorszymi wieściami (jak z ojcem kilkanaście lat wcześniej). Zaczyna się wtedy cała karuzela. Mama zawsze mówiła, że chce być pochowana niedaleko rodzinnego domu, w Świętokrzyskim. Udało się to na szczęście zorganizować – jeszcze raz dziękuje wszystkim, którzy dotarli na pogrzeb – nigdy tego nie zapomnę!

Masz niewiele ponad 30 lat i zostajesz de facto sierotą, bez rodziców i dziadków. To jest strasznie trudny okres, w którym masz się pozbierać i żyć dalej. Staram się, choć nie zawsze wychodzi. Przyszedł właśnie drugi świąteczny okres bez mamy. Dla mnie zawsze to ona była tą osobą, która wszystkim zarządzała i spajała całą grupę. Gdyby nie cholerne przeznaczenie – życie na ubogiej wsi, opiekowanie się młodszym rodzeństwem od 5. roku życia, pierwszym dzieckiem od 18. roku życia, to ze swoim talentem kulinarnym byłaby dziś w całkiem dobrej warszawskiej restauracji. Niestety dziś pozostają tylko dobre wspomnienia i obecne święta, które spędzasz nieco z przymusu (mimo wszystko dziękuje ciociu).

Na sam koniec chciałbym napisać o pewnej refleksji, która mnie naszła w zeszłym roku. Moja mama często mówiła mi o tym, że chce lecieć samolotem, a przy tym najbardziej zobaczyć Wenecję. Zawsze sobie w głowie mówiłem, że wezmę ją na taki wyjazd, ale to odkładałem. Przekładałem to, bo nie chciałem wydać 500 złotych na weekend za lot i hotel. I nagle się okazało, że przez głupie, cholerne kurwa skąpstwo, nie zrobiłem dla niej czegoś, co powinienem.

Dlatego mocno proszę WAS! Zrezygnujcie z jakiegoś waszego wyjazdu, zakupów. Nie popełniajcie tego samego błędu, co ja. Jeśli tylko macie taką możliwość, zrealizujcie wakacyjne marzenia rodziców lub dziadków. To nie tak dużo kosztuje, a być może spełnicie marzenia, o których do tej pory być może słyszeliście. Pozdrawiam Was wszystkich w tym okresie. Zdjęcie główne też jest znaczące – moja mama nie lubiła zdjęć – mam po niej to samo, gdyż zwykle znajduję się po drugiej stronie. Dlatego też postawiłem na czerń.

Nie jestem wierzący, jednak mimo wszystko życzę Wam wesołych świąt!