piątek, 25 kwietnia 2014

Igor Kostin - Likwidatorzy

26 kwietnia 1986 roku o godzinie 1:23 doszło do wybuchu w czwartym reaktorze elektrowni atomowej w Czarnobylu. Była to największa tego typu katastrofa w historii świata i późniejsze niezwykłe przedsięwzięcie w dziedzinie likwidowania skutków awarii. Mimo coraz bardziej zaawansowanej technologii ciężar usuwania pozostałości po katastrofie przypadł w udziale czynnikowi ludzkiemu. Likwidatorzy, gdyż tak oficjalnie do dziś nazywa się obywateli Związku Radzieckiego, którzy pracowali w strefie zamkniętej, w wielu przypadkach przypłacili swym zdrowiem i życiem pracę w rejonie reaktora. Według szacunkowych danych około 800 tysięcy osób przewinęło się przez strefę skażoną. Ich pracę oraz samą katastrofę na swych zdjęciach utrwalił Igor Kostin.


fot. Igor Kostin

Mianem likwidatorów określano osoby, których zadaniem było spryskiwanie strefy skażenia specjalnymi preparatami neutralizującymi działanie promieniowania, zakopywanie głęboko w ziemi skażonej gleby i obiektów, polowanie na skażone zwierzęta, wywożenie miejscowej ludności, a przede wszystkim osoby zaangażowane w budowę sarkofagu. Igor Kostin był jednym z pierwszych fotografów, którzy przybyli na miejsce awarii. To on jako pierwszy wykonał zdjęcie z powietrza uszkodzonego reaktora. O sile promieniowania niech świadczy sam fakt, że zdjęcie w chwili jego wykonania zostało częściowo naświetlone:

fot. Igor Kostin

Po przeprowadzeniu dokładnych analiz, wokół elektrowni rozpoczęto ogromną operację, której zadaniem było wzniesienie obudowy wokół uszkodzonego reaktora. Była to strefa śmierci, w której to praca była najbardziej niebezpieczna. Aby zabezpieczyć reaktor i zneutralizować pozostałości po toksycznych substancjach, należało odizolować całą budowlę. Sarkofag był monumentalną budowlą ze stali i betonu o długości 170 i wysokości 66 metrów. Radzieckie, japońskie i amerykańskie roboty po krótkiej pracy z powodu wysokiego skażenia ulegały uszkodzeniom. 150 tonowe dźwigary montowały gotowe elementy sarkofagu. Była to niezwykle ciężka praca, gdyż najmniejsza pomyłka mogła doprowadzić do katastrofy. Z czasem jednak odkryto, że dach elektrowni bloku numer 3 pokryty jest tysiącami kawałków wysoko radioaktywnego grafitu. Każdy z kawałków emitował promieniowaniem z taką siłą, że w ciągu godziny mógł zabić człowieka. Przed budową sarkofagu koniecznie należało je usunąć z dachu.

Obwody elektroniczne maszyn, które miały usuwać gruz z dachu, również i tutaj ulegały awariom. Wtedy właśnie zdecydowano się na skorzystanie z ludzkiej siły. Do akcji wkroczyli żołnierze, których nazywano bio-robotami. Ich praca polegała na wzięciu na łopatę gruzu i zrzuceniu go z dachu w czasie krótszym niż 2-3 minuty, a za kolejnym razem do 40 sekund. Był to pierwszy przypadek w historii, by ludzie pracowali w tak radioaktywnych warunkach. Samemu musieli wykonywać sobie elementy stroju ochronnego z ołowiu, aby zminimalizować wpływ radiacji na organizm. W takim ołowianym pancerzu wychodzili następnie na dach. To właśnie wtedy Igor Kostin uchwycił ich w swym kadrze. 

Na dźwięk syreny drużyna składająca się z ośmiu żołnierzy wybiegała na dach, po czym zabierała się za wykonywanie swych obowiązków. Według obliczeń, w bezpiecznym okresie pracy - 45 sekund, żołnierze mieli czas jedynie na zrzucenie dwóch odłamków z dachu, po czym musieli jak najszybciej uciekać z radioaktywnego terenu. Przez 10 dni w oczyszczeniu dachu brało udział ponad 3.5 tysiąca osób. Wykonanie pracy przewidzianej w normalnych warunkach dla jednej osoby, tam wymagało aż 60 ludzi. Sam Igor Kostin na dachu znajdował się pięciokrotnie. Tak relacjonował swój pierwszy pobyt:
"Jak wyszedłem pierwszy raz na ten dach, to mnie uderzyła jakaś taka mistyka jego. Jakbym znajdował się na innej planecie. Wszystko było pokryte tym radioaktywnym gruzem. I trzęsącymi się rękoma zacząłem pstrykać zdjęcia."
fot. Igor Kostin. Istnieje teoria, że białe smugi na zdjęciach to ślady promieniowania oddziałującego na kliszę. Być może to po prostu efekt niedokładnego wywołania filmu.

Po krótkim czasie przebywania na dachu traciło się siły, wiele osób nie czuło wręcz własnych zębów, bolały ich oczy, a w ustach miało metaliczny smak. Niektórzy mieli także krwotoki z nosa. Za swą wykonaną pracę każdy z likwidatorów z dachu otrzymał dyplom oraz 100 rubli. W chwili obecnej wiadomo już, że ich działania zmniejszyły poziom promieniowania na dachu nawet o 40%, a przy dawce 10000-12000 rentgenów na godzinę, posyłanie kogokolwiek w to miejsce było wręcz wyrokiem śmierci. 

Choć oficjalnie podaje się, że ofiar katastrofy w Czarnobylu było mniej niż 100, to jednak do dziś niezbadana liczba likwidatorów zmarła lub odniosła poważny uszczerbek na zdrowiu. Z racji późniejszych zmian ustrojowych większość takich osób, które cierpią na choroby popromienne, nowotwory, nie otrzymuje należytej opieki finansowej i medycznej. Według nieoficjalnych danych 60 000 ludzi uczestniczących w usuwaniu skutków awarii, zmarło w ciągu 10 następnych lat, a 165 000 z nich stało się inwalidami. Oficjalne raporty ONZ mówią o 4000 osób, co wiele osób uważa za najbardziej wiążący wynik. Do dziś nie można zapominać, że byli to bohaterzy, którzy przyczynili się do zminimalizowania skutków awarii oraz zapobieżenia jeszcze groźniejszych następstw.  

Przy okazji chciałbym polecić wyjątkowy reportaż Swietłany Aleksijewicz Krzyk Czarnobyla, który osobiście uważam za jeden z najlepszych w historii. Bardzo dobrze cała historia została przedstawiona w serialu od HBO, gdzie możemy między innymi z bliska podejrzeć wizję twórców na temat pracy wspomnianych bio-robotów. 




Źródła:
https://www.youtube.com/watch?v=Au5UA_w5v40
http://facet.interia.pl/obyczaje/historia/news-likwidatorzy-piekielnego-niebezpieczenstwa,nId,449036,nPack,3
http://www.czarnobyl1986.strefa.pl/awaria/likwidatorzy.html

środa, 9 kwietnia 2014

Wiara w fotografa

Wielokrotnie mogliśmy być świadkami sytuacji, w których pogoń za sensacją, sławą, sprawiała, że fotografowie zdobywali się na czyny powszechnie uważane za niehumanitarne, nieludzkie. Pisałem o tym między innymi w artykule Granice fotografii. W wyniku tego często bez znaczenia na efekty pracy, przesłanie danego zdjęcia, fotoreporterzy nazywani są hienami. Na całe szczęście od czasu do czasu znajdują się osoby, które zadają kłam tym stwierdzeniom. Jedną z nich jest Al Diaz.


fot. Al Diaz

Diaz pracujący już od wielu lat dla Miami Herald, któregoś czwartkowego popołudnia jechał autem w Miami, gdy tuż przed nim gwałtownie zatrzymał się jeden z samochodów. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi, do czasu jednak, gdy usłyszał krzyk i zauważył wychodzącą z auta kobietę z małym dzieckiem.
"Kobieta wyskoczyła z samochodu i zaczęła krzyczeć "moje dziecko nie może oddychać, moje dziecko nie może oddychać. Zadzwoń na 911!", Więc wyszedłem z samochodu i pobiegłem jej pomóc."

Fotograf szybko znalazł w pobliżu policjantów, którzy przybywszy na miejsce, zaczęli udzielać dziecku pomocy. Dopiero upewniwszy się, że wiele osób jest zaangażowanych w ratowanie malucha, Diaz rozpoczął wykonywanie swego zawodu, czyli robienia zdjęć. Później okazało się, że dziecko na zdjęciu (Sebastian de la Cruz) miało zaledwie pięć miesięcy życia i przestało oddychać z powodu problemów z tchawicą. Dzięki sprawnej akcji policjantów oraz ciotki chłopca, oddech dziecka został utrzymany aż do czasu przyjazdu służb ratunkowych.W szpitalu stan chłopca został ustabilizowany. 

                                                                      fot. 2, 3 Al Diaz

Historia ta szybko obiegła całe Stany Zjednoczone, a sam fotograf był chwalony za swe działanie. Otrzymał między innymi nagrodę NPPA’s Humanitarian Award. Tak jej przyznanie było motywowane przez Marka Dolana, prezydenta stowarzyszenia:

"Myślę, że działania Ala są przykładem etycznego i humanitarnego stanowiska, jakie NPPA przyjęła wiele lat temu. To ważne dla wszystkich fotoreporterów, by pamiętali o tym, że nie można skreślać, odcinać swego człowieczeństwa, kiedy chwyta się za aparat."

Można powiedzieć, że Diaz wykazał się tym, czego powinniśmy oczekiwać nie tylko od reportera, lecz także od samych siebie. Okazuje się, że nie dla wszystkich fotografów prasowych pogoń za sensacją jest najważniejsza. 

Źródła:
http://randompixels.blogspot.com/2014/02/miami-herald-photographer-al-diaz-takes.html
http://miami.cbslocal.com/2014/02/22/baby-saved-on-dolphin-expressway-is-stable/
http://www.nydailynews.com/news/national/baby-stopped-breathing-helped-miami-photog-article-1.1622091
http://petapixel.com/2014/03/14/nppa-awards-humanitarian-award-florida-photojournalist-al-diaz/