niedziela, 18 czerwca 2017

Greg Marinovich - Ludzka Pochodnia

Na początku lat 90. wraz z upadkiem Związku Radzieckiego, w Europie doszło do wielu przemian politycznych i społecznych. Oczy całego świata zwrócone były na kraje dawnego Bloku Wschodniego. Tymczasem ważne zmiany następowały także w RPA. Powolnym krokiem zbliżał się koniec apartheidu oraz utraty władzy przez białych. Niestety zanim do tego doszło miały miejsca tragiczne wydarzenia zwane Wojną Hotelową. Ich największym symbolem były płonące naszyjniki.


fot. Greg Marinovich


W latach 1990-1994 w RPA rozgrywała się nieformalna wojna, która pochłonęła ponad 14 tysięcy ofiar. Dochodziło wtedy do starć między mniejszością Zulusów a innymi grupami etnicznymi. Zulusi sprowadzeni wiele lat wcześniej do pracy, zamieszkiwali specjalne hotele robotnicze. Nieopodal nich ulokowane były czarne getta wielu mniejszości. Wszystko to stanowiło mieszankę wybuchową. Początkowo dochodziło do mniejszych konfliktów etnicznych. Jednak z początkiem lat 90. sytuację tę wykorzystała biała ludność. Partia Wolności Inkatha była formacją polityczną założoną przez mniejszość Zulusów. Była ona przeciwna apartheidowi, jednak negowała polityczne ambicje Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Właśnie ten jeden szczegół zaważył na konflikcie.

Rządzący nieoficjalnie wspierali i finansowali Inkathę, przez co jedna grupa była napuszczana na drugą. W wielu miastach powstały prawdziwe linie frontu. Przypominało to poniekąd sytuację na Bałkanach, gdzie miasta dzielone były na strefy muzułmańskie i prawosławne/katolickie. W związku z tym każdy znał swoje miejsce, a zapuszczanie się na inne terytoria było niczym wyrok śmierci. Powstały linie demarkacyjne, a często także jedne grupy dokonywały zbrojnych wypadów na inne dzielnice. Ponieważ mamy do czynienia z biedotą, do walki wykorzystywane było, co popadnie. Najczęściej były to noże, maczety, kije. Powstały wtedy też "płonące naszyjniki".

Kilka lat wcześniej Winnie Madikizela-Mandela, ówczesna żona Nelsona Mandeli podczas jednego z przemówień powiedziała: Nie mamy karabinów. Mamy tylko kamienie, pudełka zapałek i benzynę. Razem, ręka w rękę, przy pomocy zapałek i naszyjników wyzwolimy ten kraj. Choć to nie ona była wynalazczynią naszyjników, to jednak do dziś jest z nimi kojarzona. O co dokładnie chodziło? Otóż wymyślono okrutny sposób śmierci. Polegał on na nakładaniu ofierze opony samochodowej, która krępowała ruchy. Następnie polewano ją benzyną i podpalano. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak ciężką oraz okrutną musiała być taka śmierć.

15 września 1990 roku Greg Marinovich znalazł się na ulicach Soveto. Był on jednym z czterech członków słynnego Bractwa Bang Bang. Zajmowali się oni dokumentacją konfliktu na przedmieściach największych miast. W pewnym momencie podczas rekonesansu zauważył grupę młodych osób szarpiących dorosłego mężczyznę. Sytuacja miała miejsce na terenach wiernych Mandeli, dlatego ów mężczyzna musiał być Zulusem. Zapewne został uznany za szpiega, choć prawdopodobne, iż tylko jechał do pracy. Młodzi ludzie zaczęli go kopać i okładać pięściami. Gdy Greg wyjął aparat, tłum "kazał mu spierdalać". Fotograf odpowiedział, że przestanie robić zdjęcia, jak zostawią mężczyznę w spokoju. Nieoczekiwanie jeden z młodszych chłopców wyjął nóż i wbił go w pierś Zulusa. Marinovich instynktownie cofnął się o parę centymetrów, po czym poczuł, jak inny nóż przecina jego torbę fotograficzną. Gdyby nie ten ruch, zapewne otrzymałby cios prosto w brzuch. 

Pojawienie się policji spowodowało ucieczkę tłumu. Jednak policjanci nie wyszli nawet z pojazdu. Oddali tylko kilka strzałów w powietrze, po czym odjechali. Mimo ciężkich obrażeń, ranny Zulus próbował uciec z miejsca linczu. Niestety po kilku krokach upadł, po czym powrócili oprawcy. Zaciągnęli go na drugą stronę nasypu kolejowego. Fotograf ruszył za tłumem. Gdy był już blisko szczytu nasypu, usłyszał dziwne "puf". Nie był to jednak charakterystyczny dźwięk broni palnej. Nagle jego oczom ukazał się makabryczny widok. Na rannego mężczyznę prawdopodobnie wcześniej założono oponę, wlano do niej benzynę i podpalono. W innych źródłach podaje się, że był to koktajl Mołotowa (co z racji widoku płonącego mężczyzny wydaje się bardziej prawdopodobne). Niemniej jednak, własnie zapłon był tym nieznanym dźwiękiem. Marinovich zszokowany obrazem konającego mężczyzny, przyłożył do oka aparat. Gdy zaczął fotografować, do płonącego człowieka podbiegł nastolatek z maczetą, którą zatopił w głowie Zulusa. Do dziś niestety reporter nie wie, czy był to akt łaski czy po prostu chęć szybszego mordu. Po pewnym czasie okazało się, że ofiarą był Lindsaye Tshabalala, lokalny pracownik. 

Obraz zatytułowany Ludzka Pochodnia szybko znalazł się na pierwszych stronach i okładkach wielu gazet. Sam fotograf otrzymał za niego Nagrodę Pulitzera. Do samego końca dokumentował różne oblicza konfliktu. Przez ten czas został cztery razy ranny, w tym raz ciężko. Choć mówiono, iż miał i przynosił pecha, to jednak był jednym z dwóch członków Klanu, którzy przeżyli - Ken Oosterbroek zginął podczas walk, Kevin Carter znany z fotografii z sepem popełnił samobójstwo, a João Silva stracił wiele lat później nogi w Afganistanie. 

Wojna Hotelowa to niestety ciemna strona walki o władzę w RPA. Ukazuje nam, że nawet tak znane i popularne osoby, jak Nelson Mandela, pośrednio lub w bezpośredni sposób miały wpływ na liczne morderstwa i rabunki. 


Źródła: http://blurppp.com/blog/legendarne-zdjecia-greg-marinovich-czlowiek-pochodnia-czyli-plonacy-naszyjnik/
http://mikolajmarszycki.natemat.pl/39157,fotoreporterow-dylematy-moralne
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/plonace-naszyjniki-winnie-mandeli/7mlrm
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bractwo_Bang_Bang







piątek, 16 czerwca 2017

Czas próby - niezwykła historia straży przybrzeżnej

W historii dochodziło do wielu mniejszych lub większych katastrof morskich. Zniszczeniu, zatonięciu ulegały zarówno kutry rybackie, jak i wielkie kontenerowce, tankowce. Najczęściej takie wydarzenia wiązały się z się dużą liczbą ofiar. Na szczęście są też takie historie, które poniekąd kończą się szczęśliwie. Jedną z najbardziej niezwykłych i spektakularnych jest ta, która miała miejsce w 1952 roku.


fot. Richard C. Kelsey


Od lat wzdłuż granicy lądu i morza Stanów Zjednoczonych swą służbę pełni Straż Przybrzeżna. United States Coast Guard to najmniejszy z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Jej zadaniem jest między innymi obrona narodowa, ochrona środowiska naturalnego oraz ochrona bezpieczeństwa morskiego. Do tego ostatniego zalicza się pomoc niesioną rozbitkom, uszkodzonym statkom. 18 lutego 1952 roku miała miejsce akcja, która w USA powszechnie uchodzi za jedną z najważniejszych w historii amerykańskiej straży przybrzeżnej 

Tego dnia u wybrzeży Nowej Anglii rozszalał się sztorm, jeden z najgorszych w ciągu ostatnich lat. Był to jeden z tych dni, kiedy nikt nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz. Fale morskie osiągały kilkanaście metrów wysokości, a przy tym towarzyszył im mroźny wiatr i opady śniegu. Niestety zarówno marynarze, jak i członkowie straży pełnili wtedy służbę. W niedługim czasie doszło do rzeczy niebywałej. Najpierw w jednostkach nabrzeżnych otrzymano sygnał, iż wiele kilometrów od brzegu doszło do przełamania w pół tankowca "Fort Mercer". Ze wszystkich portów wyruszyły jednostki ratownicze. Kiedy większość ratowników była w drodze do przełamanego tankowca, otrzymano drugie, identyczne wezwanie. 

Tym razem identyczny tankowiec, "Pendleton", miał dokładnie ten sam problem. Okręt w wyniku uderzeń fal przełamał się w pół. Statek ten znajdował się bliżej brzegu, przez co lokalni mieszkańcy mogli słyszeć jego syreny, a czasem nawet dojrzeć go na tle oceanu. Oba statki należały do okrętów typu Liberty T2 z okresu II wojny światowej. Były to wersje budowane tanio i szybko, które po wojnie trafiły w ręce prywatnych armatorów. Na spokojne wody nadawały się idealnie, jednak w gorszych warunkach dawały o sobie znać ich błędy konstrukcyjne czy tańsze materiały. 

Problem w całej sytuacji polegał na tym, że mało kto przy zdrowych zmysłach wyruszyłby w taką pogodę. Zagrożeniem była nie tylko pogoda, lecz także mielizny, które znajdowały się kilka kilometrów od wejścia do portu. Kolejną przeszkodą było wyposażenie miejscowych strażników. Jedynym dostępnym okrętem w bazie była motorówka CG-36500. To mała jednostka z 4 członkami załogi, która mogła pomieścić, co najmniej kilku rozbitków. Tymczasem na ratunek czekało ponad 30 marynarzy!

Wypłynięcie małą, drewnianą motorówką było igraniem ze śmiercią. Jednak tego czynu podjął się Bernard Webber. Choć większość ratowników była przeciwna wypłynięciu, to jednak Webber wraz z trzema ochotnikami: Richardem Liveseyem, Ervinem Maske oraz Andrew Fitzgeraldem wkrótce wyruszył w morze. Tymczasem Pendleton mimo poważnych uszkodzeń nadal utrzymywał się na morzu. Wraz z częścią dziobową zginęło 8 marynarzy, w tym kapitan okrętu. Pozostali przetrwali na rufie statku. Mimo ogromnych uszkodzeń maszynownia wciąż funkcjonowała, dzięki czemu marynarze mogli powoli poruszać się jednostką. Za pomocą prowizorycznego steru udało im się odrobinę zmieniać pozycję. 

Tymczasem ratownikom na przekór wielu przeszkodom udało się przepłynąć mielizny. Okupili to jednak uszkodzeniem motorówki oraz zniszczonym kompasem. Choć tracili powoli nadzieję, to jednak w pewnym momencie udało im się w środku nocy dotrzeć do wraku Pendletona. Na pokładzie na ratunek czekało 33 marynarzy. Webber bez większego planu rozpoczął akcję ratunkową. Załoga tankowca powoli zaczęła schodzić po drabince na pokład motorówki. Gdyby nie nieszczęśliwy wypadek uratowano by wszystkie osoby. Zginął jednak marynarz, który odpadł od drabinki i uderzył o śrubę statku. 

Webber zdawał sobie sprawę z kryzysowej sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli. Choć sztorm powoli ucichł, to jednak powrót uszkodzoną i przeciążoną łodzią był wielce niebezpieczny. Webberowi udało się skontaktować z lądem, gdzie poradzono mu udanie się do najbliższej jednostki wodnej i przekazanie rozbitków. Ratownik odmówił jednak, po czym skierował motorówkę w stronę Chatham. Na całe szczęście w mroku nocy udało im się dojrzeć boję sygnalizacyjną. 

Tytułowe zdjęcie prezentuje moment wpłynięcia CG-36500 do portu. Ratowników i marynarzy nie tylko przywitała reszta straży, lecz także lokalni mieszkańcy. Dla wielu z nich był to prawdziwy cud. Łącznie z obu tankowców uratowano tego dnia 70 marynarzy. Jednak to akcja z Pendletonem na zawsze przeszła do historii United States Coast Guard. Webber wraz z pozostałymi marynarzami odznaczeni zostali złotymi medalami za ratowanie życia. 

Niedawno stworzony został film Czas Próby, który dotyczy własnie tych wydarzeń. Dla mnie takie 6/10, jednak warto go zobaczyć w celu dopełnienia przeczytanej historii.


Źródła:
http://www.smartage.pl/zatoniecie-tankowcow-pendleton-i-fort-mercer/
https://en.wikipedia.org/wiki/Coast_Guard_Motor_Lifeboat_CG_36500
https://en.wikipedia.org/wiki/Bernard_C._Webber