czwartek, 26 lipca 2018

James Nachtwey - Somalia 1992

Przez ostatnich kilkanaście lat mogliśmy usłyszeć o licznych klęskach głodu w Afryce. Nawet dziś, co chwila docierają do nas kolejne informacje o nowych rejonach dotkniętych tym problemem. Nic też dziwnego, że tematem tym interesuje się sporo fotografów, którzy swymi reportażami próbują pomóc głodującym ludziom. Jedną z takich osób jest James Nachtwey, który w 1992 roku wykonał niezwykle wstrząsające, a przy tym poruszające zdjęcia w Somalii.


fot. James Nachtwey

Jeśli mielibyśmy w kilku słowach określić Somalię, najczęściej pojawiałyby się hasła: bieda, chaos, głód. Tak też można w skrócie powiedzieć coś o tym afrykańskim kraju. Od lat 90. jest on pustoszony przez wojny domowe, walki plemienne, jak i panujące susze. W przeciwieństwie do innych krajów w regionie, Somalia charakteryzuje się zupełnie inną strukturą. Somalijczycy określani są mianem ludu wojowniczego, który za bardzo nie akceptuję władzy zwierzchniczej. Dla większości z nich bardziej istotne są związki plemienne niż rząd centralny. Doprowadziło to do tego, iż w 1991 roku doszło do obalenia Mohammeda Siada Barre, który przez 21 lat rządził tym krajem. W następnie tych wydarzeń powstał prawdziwy chaos na ulicach, a Somalia została podzielona na wiele osobnych regionów - państewek, rządzonych przez plemiona. Taka sytuacja de facto utrzymuje się do dziś, a sam kraj zaliczany jest do regionów upadłych, bez centralnego rządu.

Konflikt z początku lat 90. doprowadził do pierwszej poważnej klęski głodu. Farmerzy byli często wypędzani ze swych gospodarstw, a ich plony kradzione lub niszczone. W ten oto sposób głód stał się bronią masowego rażenia - prymitywną, lecz nader skuteczną. Setki tysięcy ludzi unicestwiono powoli i okrutnie. Szybko głód zaczął obejmować cały kraj. Powstawało coraz więcej ośrodków dla uchodźców. Konwoje humanitarne były często przejmowane przez lokalne bandy, dlatego też na miejsce szybko sprowadzono siły ONZ. Misje UNOSOM I i II miały za zadanie poradzić sobie z chaosem, lecz niestety okazało się to niewykonalne. To właśnie wtedy doszło między innymi do wydarzeń pokazanych w filmie Helikopter w ogniu.

W 1992 roku na miejsce przybył James Nachtwey, który już w owym czasie był jednym z najbardziej znanych fotoreporterów na świecie. Za zadanie obrał sobie wizytę w ośrodkach pomocy oraz dokumentowanie miejscowej ludności. Od początku był w szoku przez to, co zobaczył na miejscu. Praktycznie w każdej lokalizacji spotykał się z przeraźliwie wychudzonymi postaciami, chaosem panującym w miastach i na wsiach. Codziennie widywał matki grzebiące swe dzieci, jak i ludzi z oczami bez nadziei. Bardzo zaintrygował go widok wszechobecnych taczek czy wózków transportowych. Okazało się, że służą one do przewożenia zwłok lub osób, które nie mają nawet siły dojść do ośrodka pomocy. To właśnie owe taczki i wózki stały się dla niego symbolem panującego głodu.

Pewnego dnia udało mu się sfotografować kobietę, która była właśnie przewożona takimi taczkami do centrum żywieniowego. Gdy podszedł do niej, ta wyciągnęła swą dłoń, prosząc o pomoc. Fotograf zdał sobie sprawę, iż był to niezwykle ważny moment, dlatego uwiecznił go na zdjęciu. Obraz ten jest wręcz wstrząsający. Mamy tutaj do czynienia z dwiema młodymi kobietami, które w wyniku skrajnego niedożywienia prezentują się niczym więźniowie obozów koncentracyjnych. Porównanie to jest tym bardziej trafne i uderzające, iż na wielu archiwalnych zdjęciach z czasów wojennych możemy zaobserwować stosy lub pojedyncze ciała wywożone na takich środkach transportu. Pytaniem pozostaje, czy kobieta ta przeżyła czy jednak owe taczki okazały się łodzią Charona?

Choć obie kobiety znajdują się tuż obok siebie, to dzieli je jednak ściana głodu, zwątpienia, zapewne braku nadziei. Było to tylko jedno z wielu zdjęć pokazujących tragiczny los Somalijczyków. Kilka innych jest równie uderzających.

fot. James Nachtwey
Całość jest trochę dopełniana przez początkowe sceny filmu Black Hawk Down. 



Dzięki pomocy takich osób jak Nachtwey, organizacjom międzynarodowym udało się uratować setki tysięcy osób. Mimo wszystko przyjmuje się, że tylko w 1992 roku w całym kraju zmarło około 200 tysięcy Somalijczyków. Kraj ten do dziś pogrążony jest w chaosie. Najczęściej zajmuje pierwsze miejsce w rankingach państw o najtrudniejszych warunkach do życia. Co kilka lat wybucha w nim klęska głodu, która kończy się śmiercią dziesiątek, a nawet setek tysięcy osób. Obecnie Somalia zmaga się także z napływem sił islamskich, jak i również to właśnie ten kraj przoduje w piractwie morskim. 

Źródła:
http://100photos.time.com/photos/james-nachtwey-famine-in-somalia
https://www.worldpressphoto.org/collection/photo/1993/world-press-photo-year/james-nachtwey
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_domowa_w_Somalii
https://pl.wikipedia.org/wiki/Somalia





niedziela, 1 lipca 2018

Żytnia - problem dzisiejszych czasów

Dziś postanowiłem zająć się nieco głębszym tematem, który ukazuje całkiem istotny problem obecnych czasów, jakim jest działanie w obszarze social media, reklamy. Wpis będzie w większości dotyczył przypadku ogromnej wpadki, jaką zaliczyła marka wódki Żytnia. 

fot. Krzysztof Raczkowiak/Żytnia Extra

W 2015 roku na profilu Żytniej Extra na Facebooku ukazała się grafika, która miała zdaniem autorów, promować dobrą zabawę. Widok czterech mężczyzn niosących kolegę, został opatrzony napisem ,,KacVegas? Scenariusz pisany przez Żytnią” jak i również komentarzem „Gdy wieczór kawalerski wymknie się spod kontroli. Wina Żytniej?" Nie trzeba być historykiem, by zauważyć, że coś w kontekście dowcipu na tym zdjęciu nie gra. Szybko okazało się, że przedstawia ono jedną z ofiar stanu wojennego. Ale o tym w dalszej części tekstu. W ciągu krótkiej chwili w sieci rozpętała się prawdziwa burza, a sama marka wódki zaliczyła jedną z największych wpadek w historii polskiego marketingu. 

Oczywiście wpis szybko zniknął z oficjalnego profilu, jednak nic w sieci nie ginie. Firma Polmos, właściciel marki Żytnia Extra, wystosowała przeprosiny, jednocześnie zrzucając winę na toruńską agencję reklamową Project. To własnie ona w owym czasie była odpowiedzialną za promocję marki Żytnia Extra. Polmos natychmiast zerwał umowę z agencją. Ta z kolei również przeprosiła za zaistniałą sytuację, zwalając całą winę na niekompetencję pracownika. I tutaj przechodzimy do Marty S.

28-letnia Marta S. była odpowiedzialna za prowadzenie profilu Żytniej Extra na Facebooku. W krótkim streszczeniu, osoby pracujące w obrębie social media są odpowiedzialne między innymi za wrzucanie materiałów na profil, tworzenie ankiet, konkursów, komunikację z fanami, klientami marki. Nie jest to zbyt trudna praca, jednak wymaga swoistego wyczucia, jak i przestrzegania określonych reguł. Jedną z nich są prawa autorskie, a drugą dobry obyczaj. I tutaj na obu polach dziewczyna niestety dała ciała.

W tym miejscu przejdę do pierwszej sprawy, jaką są prawa autorskie. Młodsze pokolenie w wielu przypadkach przyzwyczajone jest do czegoś za darmo. Od wielu lat poprzez torrenty, inne kanały pobieramy filmy, muzykę, książki. W związku z tym nie zwraca się uwagi na prawa autorskie. Można to zauważyć choćby na wielu kanałach na YouTube, gdzie niektórzy polscy twórcy korzystają z utworów muzycznych bez pozwolenia. To samo tyczy się fotografii. Dopuszczalne jest tu jednak prawo cytatu, z którego sam również korzystam. Niestety w większości przypadków trudno jest dotrzeć do autorów zdjęć czy też właścicieli praw autorskich. Jednak dokładne oznaczenie autora, po części rozwiązuje moim zdaniem sprawę, tym bardziej, że mamy do czynienia z hobby, pasją, a nie chęcią zarobku.

W przypadku pracownicy agencji reklamowej, po prostu podczas poszukiwań wybrała ona interesujące dla niej zdjęcie, które pobrała z witryny Instytutu Pamięci Narodowej. Do komercyjnego użycia, jakim jest promocja alkoholu, wykorzystanie fotografii czy jej przerobienie wymaga zgody właściciela, którym okazał się być Krzysztof Raczkowiak. Według ekspertów jako fotografia reporterska z okresu PRL-u, nie podlegała ona ochronie prawa autorskiego, jednak autor ma pełne prawo do wytoczenia procesu w postępowaniu cywilnym, do czego zapewne doszło. 

Drugim ważnym elementem jest z pewnością analiza samych materiałów, które wrzucamy do sieci. Nie wiem czy jest to do końca prawda, ale z wyczytanych informacji wynika, że Marta S. jest absolwentką studiów historycznych! Podczas procesu wyznała, iż mało wie o tym okresie. Fakt, poziom nauczania o historii Polski po 1945 roku stoi na bardzo niskim poziomie, jednak nie dajmy się zwariować. Jak przyznałem na początku, większość z nas od razu skojarzy, że sytuacja na zdjęciu nie jest zabawna, a niesiony mężczyzna faktycznie może być ranny. Zasłanianie się brakiem wiedzy historycznej, nie jest tożsame z wyczuciem chwili, dobrym smakiem. Dziś niestety wiele osób idzie na łatwiznę - znajduje zdjęcie, grafikę, nie sprawdza autora, kontekstu zdjęcia i wykorzystuje je do nieadekwatnych celów. To tak, jakby producent zabawek czy jedzenia dla dzieci umieścił na opakowaniach uśmiechniętego chłopca, którym okazałby się mały Adolf Hitler czy Józef Stalin. Dziecko to dziecko, ale kontekst mimo wszystko niezbyt smaczny. Jeśli zajmujemy się publikacją memów na oficjalnych profilach firmowych, to musimy zdawać sobie sprawy, iż mogą one urosnąć do całkiem poważnego problemu. I tutaj przechodzimy do trzeciej sprawy, czyli agencji marketingowych.

W ostatnich latach zapanowała moda na zatrudnianie osób bez kompetencji na stanowiska w obszarze social media. Jest to dział, na którym agencja marketingowa może wyciągnąć całkiem dobre pieniądze. Jednak cena powinna iść w parze z jakością. Zdaje się, że mimo wszystko wiele dużych marek nie wyciąga wniosków z dotychczasowych wpadek rynkowych. W zeszłym roku mieliśmy blamaż lub zaplanowaną akcję Tigera z 1 sierpnia, a niedawno Patryk Jaki po skandalicznym zdjęciu Donalda Tuska wrzuconym po porażce Niemiec z Meksykiem, całą winę zrzucił na ,,osobę prowadzącą profil". Toruńska agencja reklamowa Project również całość winy zrzuciła na Martę S., zarzucając jej brak kompetencji. Jednak wiele to świadczy o samej agencji. W przypadku większych projektów, jakim z pewnością był Polmos, nad pracownikiem powinna znajdować się osoba, która zajmuje się akceptowaniem planowanych i publikowanych materiałów. Dzięki temu można mieć pewność, że każdy post zostanie przejrzany przez kogoś bardziej doświadczonego. Tutaj ewidentnie nikt nie sprawował kontroli nad młodym i zapewne początkującym pracownikiem. 

Agencja niezwykle szybko pozbyła się problemu, jakim była Marta S. To nie nasza wina, pracownica działała samodzielnie, bez naszej akceptacji, dlatego wina leży tylko po jej stronie. Jakie to proste! Za jednym razem Polmos i Project uniknęły winy, znajdując kozła ofiarnego. Skoro pozbywasz się z łatwością problemu, nie przyjmujesz odpowiedzialności, to niezbyt dobrze świadczy o tobie jako pracodawcy. Project zrzucił winę na pracownicę, która de facto nią nie była. Została zatrudniona na umowie śmieciowej, w związku z czym została obarczoną całą odpowiedzialnością cywilno-prawną.  Dziewczyna została pozostawiona sama sobie, co sprawiło, że cała agresja internetowa została skierowana właśnie na nią. Na całe szczęście pozostała Martą S., dzięki czemu uniknęła publicnzego linczu. Tymczasem jeden z mężczyzn obecnych na zdjęciu, wytoczył jej cywilny proces o zniesławienie, który zakończył się ugodą w wysokości 15 tysięcy złotych! Gdyby Marta S. została zatrudniona na umowę o pracę, konsekwencje jej czynów, zgodnie z Kodeksem Pracy, leżałyby po stronie agencji Project. Wiele firm zatrudnia jednak młode osoby na umowy śmieciowe, dlatego w przypadku pracy w reklamie, marketingu warto zdawać sobie sprawę z konsekwencji swoich działań. 

Nie wiem, jak zakończyła się cała historia, albowiem dziewczynie pozew cywilny miał wytoczyć również sam fotograf, przez co końcowy koszt głupoty, braku taktu i wiedzy może być większy niż owe 15 tysięcy.

fot. Krzysztof Raczkowiak

Jeśli dobrnęliście do tego momentu, to czas na tradycyjny wpis, jakim jest historia jednej fotografii. Tytułowe zdjęcie zostało wykonane przez Krzysztofa Raczkowiaka 31 sierpnia 1982 roku w Lubinie w rocznicę porozumień sierpniowych. W czasie odbywających się w mieście protestów, władza zdecydowała się na użycie siły i brutalne spacyfikowanie strajku. Od kul policji i ZOMO zginęły wtedy 3 osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Wydarzenia te znane są jako zbrodnia lubińska. Śmierć ponieśli wtedy Michał Adamowicz, Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak. Tego dnia Krzysztof Raczkowiak udał się do miasta ze swym aparatem. Początkowo bał się jednak wykonywać zdjęcia, aby tłum nie wziął go za ubeka. Jednak podczas ucieczki ktoś krzyknął do niego ,,Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!" Raczkowiakowi udało się biec równolegle z mężczyznami widocznymi na zdjęciu. Chwilę wcześniej widział ich pochylających się nad śmiertelnie rannym Michałem Adamowiczem. Dopiero następnego dnia, po wywołaniu filmu zdał sobie sprawę z tego, że uwiecznił na zdjęciu zamordowanego człowieka. Jak to zwykle bywało, skazanych za użycie siły zostało jedynie trzech dowódców milicji. Sami mocodawcy oczywiście uniknęli kary. 

Źródła:
http://www.lubin82.pl/index.html
http://www.beskidzka24.pl/artykul,z_tragicznej_historii_zakpila_historyczka,39878.html
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,19945693,ta-historia-pokazuje-dlaczego-umowy-smieciowe-moga-was-wiele.html#BoxBizImgB
https://bezprawnik.pl/mem-zytnia-ugoda-facebook/