sobota, 9 września 2017

Kuźnia Raciborska - leśne piekło

25 lat temu, 26 sierpnia 1992 roku w lasach w okolicy Kuźni Raciborskiej doszło do wybuchu największego pożaru w powojennej historii Polski. Miejsce na co dzień zielone, pełne życia, zamieniło się w piekło. Błyskawiczna akcja pożarnicza niestety nie przyniosła skutku. Straty, jakie wtedy zanotowano, są do dziś widoczne w tym regionie. 


fot. Gazeta Wyborcza


26 sierpnia 1992 roku około godziny 13:42 pociąg towarowy jadący do Częstochowy, przyhamował dwa kilometry za Kuźnią Raciborską. Wydobywające się spod kół iskry zapaliły pas przeciwpożarowy wzdłuż torów. Ogień szybko został dostrzeżony z okolicznych wież. Na miejscu zjawiły się pierwsze jednostki straży. Niestety już w tym momencie miał on trzy źródła i zajmował pasy o długości większej niż 3000 metrów. Pożar zaczął się niezwykle szybko rozprzestrzeniać. Mieliśmy wtedy do czynienia z niezwykle upalnym i suchym latem, a ostatnie opady deszczu zanotowano w maju. Wszystko nagle działało na niekorzyść strażaków. Kilkunastocentymetrowa warstwa ściółki była niczym podpałka, specjalne zbiorniki wodne wyschły, na domiar złego wiał silny wiatr. Okoliczne lasy zdominowane były przez sosny i świerki. Gdy ogień sięgał korony drzew, prześlizgał się z łatwością z jednego szczytu na drugi. W taki oto sposób powstał jeden z największych pożarów w Europie Środkowej. 

Już dzień później łuna ognia widoczna była z Kędzierzyna-Koźla, a wielu mieszkańców okolicznych miejscowości, w tym nawet Katowic musiało obcować z zapachem dymu. W ciągu 24 godzin na miejscu zjawiło się ponad 3 tysiące strażaków, a w akcji gaśniczej brały udział samoloty i helikoptery. Były one jednak przestarzałe i bezużyteczne, gdyż brak komunikacji radiowej i koordynacji doprowadzał do zrzucania wody na oślep przez pilotów. To samo tyczyło się sprzętu gaśniczego. Lokalne wozy strażackie często miały po kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Strażacy korzystali ze sprzętu, odzieży pamiętającej czasy PRL-u. Węże pękały pod wpływem gorąca, ludzie narzekali na przepalone buty, brak zaopatrzenia. Większość strażaków do akcji wyruszyło z marszu, bez wody, prowiantu. Na pomoc przybyło wojsko, które buldożerami i czołgami budowało wały ziemne. To wciąż jednak było za mało. W niektórych miejscach atmosfera grozy napędzana była przez detonacje niewybuchów z czasów II wojny światowej. 

30 sierpnia pożar objął ponad 8 tysięcy hektarów, a jego obwód wynosił 120-130 km. Zagrożone stały się zbiorniki paliwa na przedmieściach Kędzierzyna. Na całe szczęście tego dnia wiatr zmienił kierunek i zaczął wiać w stronę już spalonych terenów. Był to kulminacyjny moment, w którym to strażacy sami przyznawali, że już nie bronią się przed, lecz walczą z ogniem. Tydzień po wybuchu pożaru wreszcie zaczął padać deszcz, który znacząco ułatwił akcję przeciwpożarową. Do tego czasu spaleniu uległy 9062 hektary lasu. Dzięki ofiarnej akcji strażaków, żołnierzy i ochotników uratowano dalsze 40 tysięcy przed zniszczeniem. Akcja gaśnicza została uznana za zakończoną dopiero po 26 dniach! 

Leśnicy wkrótce przystąpili do prac odnowieniowych. Do roku 1997 posadzili ponad 60 milionów drzew i krzewów. Większość z nich jednak się nie przyjęła. Do dziś nie udało się przywrócić równowagi i stanu leśnego sprzed pożaru. Na wielu zdjęciach po 20-25 latach, które można znaleźć w sieci, ewidentnie widać miejsca objęte kiedyś niszczycielskim żywiołem. Straty poniosła również fauna. Wielu strażaków wspominało o martwych sarnach i jeleniach, którym nie udało się uciec przed ogniem. Sporo z nich należało dobijać, aby skrócić ich cierpienia. 

Podczas akcji gaśniczej zginęło niestety dwóch strażaków. Miało to miejsce już pierwszego dnia. Około godziny 16:00, kilka wozów strażackich znajdowało się w głębi lasu. Strażacy gasili ogień po jednej stronie drogi, gdy nieoczekiwanie ogień szybko pojawił się po ich przeciwnej stronie. Wkrótce objął on cztery pierwsze wozy; piątemu na całe szczęście mimo płonących opon udało się wycofać. Panowało tam istne piekło, przeszło 900 stopni Celsjusza. Temperatura była tak wysoka, iż w pewnym momencie z trudem można było oddychać. Strażacy nie mieli innego wyjścia, jak biec przed siebie, często w ogień. Na szkoleniu uczono, że trzeba przezwyciężyć strach i skoczyć w ogień, gdyż tuż za nim panować będzie niższa temperatura. Mimo mniejszych lub większych oparzeń liczyło się przeżycie. 

Szczęście opuściło dwóch strażaków. Andrzej Kaczyna zdecydował się schronić w jednym z wozów. W pewnym momencie słyszano w radiostacji, jak krzyczał: „Tu jest cholerny ogień! Cholerny ogień!”. Po przejściu fali ognia znaleziono go skulonego w kabinie. Widok spalonej skóry na plecach do samych kości musiał być z pewnością przerażający dla jego kolegów. Andrzej Malinowski ruszył z kolei w stronę ognia. Ze strażaka prawie nic nie zostało. Jego kask uległ stopieniu, ocalała jedynie metalowa sprzączka od paska. 

Pożar w Kuźni Raciborskiej był ogromną katastrofą, gdzie straty i koszty akcji wyliczono na ponad 700 milionów złotych. Skala ogromnych zniszczeń okazała się przestrogą dla innych. Od tego czasu zmieniono wiele procedur zarówno w leśnictwie jak i straży pożarnej. Dziś dysponujemy nowoczesnym systemem ratownictwa i sprzętem. Eksperci jednak nie wykluczają, że podobny pożar również i dziś mógłby okazać się poważną katastrofą. 

fot. Dziennik Zachodni 


Źródła:
http://www.dziennikzachodni.pl/wiadomosci/a/25-lat-po-wielkim-pozarze-lasow-w-kuzni-raciborskiej-zobaczcie-niezwykly-film-dokumentalny,12395919/
http://katowice.wyborcza.pl/multimedia/kuznia/kuznia-raciborska/_0




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz